p

Wiesław Chrzanowski*

Czym pownien zająć się Tusk

Mimo obecnej tendencji spadkowej blisko 50-procentowe poparcie dla gabinetu Donalda Tuska to wciąż imponujący wynik. Jakie są tego przyczyny? Do pewnego stopnia zadowolenie z rządu nadal stanowi konsekwencję zmiany atmosfery w następstwie odsunięcia od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi tu nie tyle o zapał reformatorski poprzedniej ekipy rządzącej - bo mimo wielu zapowiedzi fundamentalnych zmian nie przeprowadzono - lecz o poczucie ciągłego napięcia wywoływane odkrywaniem kolejnych spisków i układów.

Reklama

Obecna władza zrezygnowała z retoryki wielkiej zmiany. Zarówno w sferze deklaratywnej, jak i praktycznej gabinet Tuska w większym stopniu rządzi, niż zmienia i przekształca, co - ku zaskoczeniu niektórych - także stanowi jedną z przyczyn wysokiego dlań poparcia. Przeciętny Polak raczej obawia się zasadniczych przeobrażeń. Dobrego przykładu dostarcza rząd Jerzego Buzka, najbardziej reformatorski po roku 1989, który na dno pociągnęły właśnie realizowane projekty reform. Radykalne przekształcenia od zawsze wywoływały w społeczeństwie polskim niepokój. Oczywiście ludzie zdają sobie sprawę, że dzięki reformom sytuacja niektórych może się poprawić, niemniej równocześnie obserwujemy wśród Polaków zmęczenie nieustanną wielką transformacją oraz zaniepokojenie, by kolejne próby przebudowy nie wywołały nowego przeciągu. To z tego powodu Kazimierz Marcinkiewicz zyskał taką popularność - nie pomimo, ale właśnie dlatego, że w okresie jego rządów niewiele się zmieniało. Ludzie oczekują zapowiedzi podwyżek, poprawy sytuacji materialnej, ale nie reform. Zasadnicze oczekiwania społeczne sprowadzają się do udziału w tym, że się poprawia. Problemem dla obecnego rządu może być powszechnie znany fakt, że owe oczekiwania zawsze rosną szybciej niż możliwości ich zaspokojenia. A na dodatek - jak słyszymy - obecna koniunktura gospodarcza dobiega już końca.

Powyższa opinia może prowadzić do wniosku, jakoby współczesne oczekiwania społeczne wobec polityków sprowadzały się wyłącznie do wymogu umiejętności zarządzania państwem na wzór przedsiębiorstwa, którego zadaniem jest przynoszenie jak największych zysków. Taka konkluzja jest jednak nieuprawniona i to co najmniej z dwóch powodów. Choć prawdą jest, że duża część naszego społeczeństwa od polityków domaga się w pierwszym rzędzie umiejętności menedżerskich, fakt ten w żaden sposób nie obniża wymagań moralnych, jakie ludzie ci stawiają swoim reprezentantom. Pozostają one na niezmiennie wysokim poziomie dlatego, że politykę nadal uważa się za narzędzie realizacji różnego rodzaju ideałów, a nie jedynie kolejny zawód.

Z powyższymi wymaganiami wiąże się również - mniej lub bardziej uświadamiane - pragnienie uzyskania od polityków zgeneralizowanej wizji polityki wewnętrznej i zagranicznej. Nieustanne roszady i przetasowania na polskiej scenie politycznej wynikają z niedostrzegania przez partie tej potrzeby i konstruowania programów na jedną kadencję. Ugrupowaniom politycznym brakuje ogólnej wizji przyszłej Polski i związanych z nią celów.

Reklama

Przykładem takiego celu w polityce zagranicznej jest wypracowanie dalekowzrocznego projektu przyszłej Europy. Impotencja intelektualna w tym zakresie nie pojawiła się nagle. Od wielu lat dyskusje na tematy europejskie sprowadzane są do konkretnych rozwiązań technicznych. Jest to wysoce niebezpieczna tendencja, ponieważ bez dynamizującej myśli cywilizacyjnej Wspólnota Europejska bardzo szybko rozleci się niczym potiomkinowska wioska. Jeśli Polacy rzeczywiście są tak proeuropejscy, jak deklarują, doradzałbym im, by domagali się od polityków właśnie tego typu długofalowej wizji. Jeśli Unię Europejską sprowadzimy jedynie do wymiaru ekonomicznego, taki organizm nie wytrzyma próby czasu.

W zakresie polityki wewnętrznej za równie ważne zadanie wymagające dalekowzrocznych posunięć uważam projekt polityki historycznej. Jestem zdecydowanie przeciwny pomysłom odwracania się od historii lansowanym wciąż przez wiele środowisk liberalnych. Przeszłość ma w moim przekonaniu fundamentalne znaczenie dla wzmocnienia wspólnoty i istniejących więzów.

Czy rząd Donalda Tuska dostrzega wymienione przeze mnie problemy? Czy jest w stanie im sprostać? Jeśli chodzi o kwestię budowy Europy opartej nie tylko na wspólnocie interesów ekonomicznych, ale również na szerszych i tym samym bardziej trwałych fundamentach, dostrzegam przynajmniej pewne pozytywne tendencje. Z zadowoleniem przyjmuję rozluźnienie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Nacisk na Europę, jaki kładzie obecny rząd, wydaje mi się ze wszech miar słuszny, zgodnie z moim przekonaniem, że dobre stosunki z Polską mają dla Stanów Zjednoczonych znaczenie wyłącznie w wypadku, gdy nasz kraj będzie stanowił dobrze zakorzenioną i trwałą część Wspólnoty Europejskiej. Rząd Tuska najprawdopodobniej to rozumie i wzmacnia europejski element swojej polityki. Miejmy nadzieję, że zwrot ten nie oznacza jedynie bezmyślnej zmiany jednego układu sojuszy na drugi. Polityka zagraniczna musi być nastawiona na długotrwałą współpracę i - co nie mniej ważne - dostosowana do obecnych możliwości naszego kraju. Nie może polegać na bezmyślnym stroszeniu piórek.

Na odcinku polityki historycznej pewne pozytywne zmiany zostały zapoczątkowane jeszcze przez poprzednie władze. Choć zaangażowanie w politykę historyczną Donalda Tuska jest dużo słabsze niż jego poprzednika, to jeśli porównamy obecne poglądy premiera z postawami, jakie prezentował on w latach 80., wzmocnienie elementu konserwatywnego staje się niezwykle widoczne. Zmianę tę oceniam jako korzystną. Należy pamiętać, że polskiej polityki historycznej nie można ograniczać tylko do wybranych kwestii, pomijając inne ze względu na polityczną poprawność czy doraźne interesy. Mam nadzieję że zarówno ten, jak i poprzedni postulat, nie okaże się dla polskich polityków nazbyt wygórowany.

Wiesław Chrzanowski

p

*Wiesław Chrzanowski, ur. 1923, prawnik, polityk, działacz społeczny. W czasie drugiej wojny światowej działał w podziemnym Stronnictwie Narodowym i walczył w szeregach AK. Więziony w latach 1948 - 1955. W roku 1980 doradca NSZZ "Solidarność" i współautor jej statutu. W 1989 roku współzałożyciel Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Był ministrem sprawiedliwości w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991) i marszałkiem Sejmu pierwszej kadencji. W latach 1997 - 2001 zasiadał w Senacie. Ostatnio w "Europie" nr 199 z 26 stycznia br. opublikowaliśmy wywiad z nim "Katolicy zapomnieli o społeczeństwie".