Dziś Pawlak jednak nie przytacza tak chętnie jędrnych słów Stefaniuka. Przeciwnie - po ponad półtora roku grzecznej koabitacji z Donaldem Tuskiem zaczął głośno wyrażać wątpliwości, czy mu dobrze w tym związku. A cała polityczna Polska zaczęła znów obstawiać: rozpadnie się czy nie. Bo koalicyjne rozpady, negocjacje, intrygi i teatralne popisy jedności to kwintesencja polskiej polityki. Od 1989 roku mieliśmy wyłącznie rządy koalicyjne lub mniejszościowe. Być może to w ogóle fatum naszej polityki. Także przed wojną kolejne rządy stanowiły zmienne kombinacje różnych układów partyjnych, o nazwach wdzięcznych jak np. Chjeno-Piast. I być może tę narodową skłonność do polityki koalicyjnej próbowali choć częściowo zaspokoić komuniści, zawsze rządząc w porozumieniu ze "stronnictwami sojuszniczymi". Jednym z tych stronnictw było Zjednoczone Stronnictwo-Ludowe, które od 20 lat znamy jako Polskie Stronnictwo Ludowe.

Reklama

Bądźmy jednak sprawiedliwi - nie tylko ludowcy, ale cała dzisiejsza klasa polityczna to weterani niejednego koalicyjnego przesilenia.

A - jak AWS. Akcja Wyborcza Solidarność stanowi po dziś dzień najdoskonalszą esencję polskiej koalicyjności. Sama stanowiąc luźne porozumienie kilkudziesięciu ugrupowań i środowisk, weszła w koalicję z Unią Wolności. AWS do dziś pozostaje synonimem kłótliwości i nieudacznictwa w polityce. To opinia o tyle zasłużona, że przed wyborami parlamentarnymi 2001 przywódcy ugrupowania (wówczas przemianowanego na Akcję Wyborczą Solidarność Prawicy) dali pokaz koalicyjnego seppuku. Znając sondaże, nie zgodzili się na przekształcenie swej coraz mniejszej koalicji w partię polityczną, tak by nie musieć walczyć o przekroczenie 8-proc. progu. AWSP zdobyła 5,6 proc. głosów, co znaczyło, że gdyby była partią, to miałaby własnych posłów.

B - jak Belka. Marek Belka - jak sam siebie nazwał polityczny gastarbeiter - to podmiot i przedmiot życia koalicyjnego. Odegrał podmiotową rolę, gdy tuż przed wyborami 2001 stwierdził, że zwycięski SLD będzie musiał przyciąć część wydatków socjalnych. Według wielu głosów tą wypowiedzią Sojusz stracił szansę na samodzielne rządzenie, a Belka mimowolnie został ojcem koalicji z PSL. Stał się jednak przedmiotem życia koalicyjnego, gdy w 2004 roku dopiero w tzw. trzecim kroku konstytucyjnym udało mu się zostać szefem rządu. Był to wprawdzie już czas, gdy PSL siedziało w opozycji, ale Belka musiał godzić różne środowiska z rozpadającego się SLD i Unii Pracy (czy ktoś jeszcze pamięta, że potężny Sojusz miał tego malutkiego koalicjanta?). A na końcu wybrany przez SLD premier Belka sam dał pokaz koalicyjnej akrobatyki, gdy niedługo przed wyborami 2005 roku zadeklarował miłość do pozaparlamentarnej Partii Demokratycznej.

Reklama



C - jak cytat. Ten, kto chce, by jego koalicja jak najdłużej trwała, nie powinien śmiać się z górników cytujących Cycerona. Z tego powodu upadł w 1993 roku rząd Hanny Suchockiej, bowiem popierający ją posłowie wybuchnęli gromkim śmiechem, gdy Alojzy Pietrzyk z "Solidarności" zacytował słowa rzymskiego mędrca: "Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać". Śmiech z górnika został odebrany przez wielu jako przejaw pychy, zaś rząd upadł, bo zabrakło mu jednego głosu. Sytuację wówczas mógł uratować minister sprawiedliwości Dyka, gdyby nie utknął w toalecie, ale kto wie? Może oklaski dla Pietrzyka uratowałyby rząd pani Hani.

D - jak dywersyfikacja. Przykład koabitacji w obecnej koalicji. Minister gospodarki i wicepremier do spraw gospodarczych Waldemar Pawlak nie widzi problemu z dywersyfikacją dostaw surowców energetycznych do Polski. Platformerscy członkowie rządu przeciwnie - uważają, że Rosja nie jest wcale bezpiecznym źródłem. Na szczęście dla kraju w sprawach gospodarczych to oni pociągają za sznurki, a nie minister gospodarki, któremu ponad rok temu premier odebrał kompetencje w sprawie dywersyfikowania dostaw.

Reklama

E - jak expose. Radosne przemówienie nowego premiera, żywo komentowane tuż po jego wygłoszeniu, o którym później nie pamięta nawet sam autor. Ostatnie wygłoszone expose jest swoistym polskim rekordem - trwało ponad trzy godziny. Było w nim wiele obietnic, od budowy autostrad przez wyczyszczenie dworców kolejowych po uprawianie polityki miłości. Koalicjant czuł jednak niedosyt, bo po odczytaniu kilkunastu kartek przemówienia Tuskowi podano świstek od Waldemara Pawlaka. Miało być na nim napisane: "PSL, k...a!". Nowy premier w mig pojął treść karteczki i od razu wymienił w przemówieniu nazwę stronnictwa sojuszniczego.

F - jak Fotyga. Mało kto dziś pamięta, ale jesienią 2005 roku to Anna Fotyga miała być Kazimierzem Marcinkiewiczem spinającym koalicyjny rząd PiS i PO. "Ja jej wtedy nie znałem, ale zachwalał ją mój brat" - wyznał Jarosław Kaczyński w wywiadzie rzece "O dwóch takich ...".

G - jak Giertych. Jedna z dwóch przystawek Jarosława Kaczyńskiego. Dowcip o przystawkach, czyli Giertychu i Lepperze, nie jest jednak oryginalny. To kalka brytyjskiego skeczu z lat 80. Jego bohaterką była premier Thatcher i jej ministrowie. Gdy pani premier zamówiła danie główne, kelner zapytał: "A warzywa?". Na co Thatcher: "Warzywa wezmą to samo". A dziś Giertych próbuje reaktywować swoją zdolność koalicyjną, pisząc manifesty o pisowskim zagrożeniu i oferując Platformie usługi swych dziarskich chłopaków z TVP.



H - jak Hanna. O premier Suchockiej Jarosław Kaczyński powiedział (kiedy???), że jest ona "substytutem" i że "nie zgodzono się na żadnego poważniejszego polityka". Mimo że to prawda, duża część mediów była zachwycona panią Hanią i zamieszczała reportaże o krakowskich kwiaciarkach wciskających jej bukiety. Albo o ludności rodzinnego Pleszewa przyjeżdżającej złożyć w stolicy hołd słynnej rodaczce. Przykład rządu Suchockiej pokazuje, że w najnowszych dziejach Polski były koalicje "piękne" i "okropne". Wprawdzie jej rząd był kłótliwym zbiorowiskiem siedmiu partii, to jednak dzięki reportażom o kwiaciarkach skutecznie wywalczył sobie miejsce w pierwszej kategorii. Zaś samej Suchockiej, nie tak jak Kaczyńskiemu, nie wypominano, że jest stanu wolnego.

I - jak interesy. Rozumie się samo przez się - KRUS, ZUS itd. Kluczem do zrozumienia mogą być niedawne słowa zaprzyjaźnionego z PSL Władysława Serafina (tego od Kółek Rolniczych): - PO ma fotele, a nam, chłopom, zostały tylko stołki.

J - jak język. O koalicjach, choć bywają tak różne, mówi się cały czas jednym językiem. Najpierw "koalicji nic nie grozi", potem "koalicja nie jest zagrożona", następnie "koalicja przetrwa". Później politycy nic nie mówią, krzyczą tylko prasowe nagłówki: "Rozpad koalicji!!!". Na końcu następuje wypowiadane przez rozwiedzionych koalicjantów postscriptum: "To nie my jesteśmy winni".

K - jak Kaczmarek. Lato 2007 roku. Afera gruntowa pozbawiła Andrzeja Leppera tytułu wicepremiera, lancii i wpływu na rzeczywistość. Solidarność z liderem Samoobrony okazał Roman Giertych. Zaś Janusz Kaczmarek przestał być szefem MSWiA jako domniemane źródło przecieku. Ratunkiem miał być rząd ocalenia narodowego składający się ze wszystkich ugrupowań oprócz PiS, zaś premierem właśnie Kaczmarek. Nie powstał jednak wówczas rząd "skrzywdzonych i poniżonych", bowiem ani PO ani SLD nawet nie odpowiedziały na tę egzotyczną propozycję.

Przy literze "K" nie pomińmy też Eugeniusza Kłopotka, PSL-owskiego młota na Platformę. Zwłaszcza Julię Piterę. Ona zaś przed dziewięciu laty jako AWS-owska radna Warszawy nie chciała głosować na umówionego z UW kandydata na prezydenta Warszawy, czyli Pawła Piskorskiego. Ten lokalny, zdawało się, spór doprowadził do rozpadu koalicji rządowej. Dziś Pitera i sporo jej ówczesnych adwersarzy z UW zgodnie w barwach Platformy realizują hasło: "By żyło się lepiej. Wszystkim".



L - jak lojalność. - W koalicji obowiązuje lojalność - powiedział kilka miesięcy temu Sławomir Nowak, gdy "Dziennik" opisał biznesowo-towarzyskie powiązania Pawlaka. Zaś jeszcze w zeszłym roku Janusz Piechociński twierdził: - Nie ma ani jednego przypadku braku lojalności koalicyjnej - komentując doniesienia medialne o sporach wewnątrz koalicji w sprawie ustawy metropolitalnej. Sięgnijmy dalej: - Liga Polskich Rodzin jest lojalna i nie zrobi przyjemności PO i SLD, przykładając rękę do rozwalenia prawicowego rządu Jarosława Kaczyńskiego - mówił w 2007 r. Wojciech Wierzejski, prawa ręka Romana Giertycha.

M - jak moher. - Polska naprawdę nie jest skazana na, jak ją Polska od wczoraj nazywa, moherową koalicję - tak w listopadzie 2005 roku Donald Tusk komentował expose Kazimierza Marcinkiewicza. Dwa tygodnie później przepraszał za swoje słowa skrytykowany przez kilka mieszkanek Olsztyna. Zdarzenie sfilmowały kamery telewizyjne. A Krajowe Forum Bezrobotnych zapowiadało akcję wysłania Tuskowi moherowych beretów. Skończyło się jednak na obiecankach.

N - jak Niesiołowski. Weteran życia koalicyjnego. Gorący obrońca koalicji, do których został dopuszczony, nieubłagany wróg tych, do których wpuszczony nie został. - Ten rząd jest rządem, który nie uległ politycznemu szantażowi, który wykazał się konsekwencją, godnością, prawdomównością i rzetelnością - tak w 1992 roku Stefan Niesiołowski mówił o gabinecie Jana Olszewskiego. - Jeżeli nie będzie koalicji z Unią Wolności, to pozostanie nam przejście do opozycji, co oznaczałoby zupełną klęskę prawicy. Koalicja jest taka, jakiej chcieli wyborcy - o koalicji AWS - UW. - To rząd trzech "K": kłamstwo, kołtuństwo, kolesiostwo - o rządzie PiS, Samoobrony i LPR. I wreszcie wypowiedź sprzed lat o obecnych liderach PO: - Liberałowie udowodnili, że nie mają żadnych, najmniejszych kwalifikacji ekonomicznych i nigdy w żadnej koalicji - gdyby do takiej doszło - nie mogą obejmować resortów ekonomicznych, bo zrujnują kraj.

O - jak Ostachowicz. Formalnie skromny podsekretarz stanu w kancelarii premiera Igor Ostachowicz jest szarą eminencją rządu Tuska. To postać dziesięć razy ważniejsza niż wszyscy ludowcy razem wzięci z Pawlakiem na czele. Pełni przy Tusku rolę podobną do tej, którą spełniała przy Jerzym Buzku Teresa Kamińska. Ale nie identyczną.



P - jak Pawlak. Koalicja PO - PSL jest już piątą koalicją rządową, której uczestnikiem jest Waldemar Pawlak. I z pewnością nie ostatnią, bo marzeniem prezesa Związku Ochotniczych Straży Pożarnych jest trzykrotne sprawowanie funkcji premiera. Tak jak Wincenty Witos. Do spełnienia brakuje zatem Pawlakowi jeszcze jednego razu. Jego wysiłki w budowaniu jak najbardziej koncyliacyjnego modelu koalicji od dawna były dostrzegane i doceniane. Pomnikiem Pawlaka będzie na zawsze pieśń "Kultu" - "Panie Waldku, pan się nie boi, czyli lewy czerwcowy". A zwłaszcza zwrotka: "Z kamienną twarzą siedzę przy stole/ Przy nim ludzie, których mniej trochę wolę/ To stało się tak nagle jakby dziełem przypadku/ - Kto z nas? Może pan, panie Waldku".

R - jak rybołówstwo. Ta strategiczna branża polskiej gospodarki była w latach 2006 - 2007 spoiwem koalicji PiS - Samoobrona - LPR. Dzięki utworzeniu resortu gospodarki morskiej ministrem rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego mógł zostać 28-letni kibic Widzewa Łódź, który wprawdzie nie znał się na rybach, ale za to świetnie znał się z Romanem Giertychem.

S - jak straszenie. Przecieki o możliwości zerwania to stały rytuał koalicyjnego współżycia. Najczęściej są wypadkową sondaży. Większy straszy mniejszego przedterminowymi zawsze, gdy ten - jak ostatnio PSL - spada pod 5-procentową kreskę progu wyborczego. Wiąże się z tym określenie "posłowie dietetyczni", tzn. ci, którzy lękają się, że nie znajdą się w następnym parlamencie. Pod koniec kadencji 2001 - 2005 stanowili dość sporą siłę, tworząc własny Federacyjny Klub Parlamentarny, potocznie zwany "Fekaliami". Mniejszy, tak jak dzisiaj PSL, może straszyć większego, rozsiewając pogłoski o konszachtach z opozycją.

T - jak taśmy Beger. Nieudana polska wersja afery Watergate, która miała pokazać zgniliznę moralną koalicjanta z PiS. Dwa i pół roku po ich hucznej premierze emocje znacznie opadły i dziś można je traktować jako modelowy obraz negocjacji koalicyjnych. Zwłaszcza po wejściu na ekrany kolejnych dzieł odsłaniających kulisy życia polityków i autorytetów moralnych - taśm Michnika i taśm Oleksego.



U - jak umowa koalicyjna. Dokument na pierwszy rzut oka nie tak zabawny jak taśmy Beger, ale czytany po kilku miesiącach śmieszy nie mniej niż obietnice z każdego expose. "Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe pragną dać przykład harmonijnej i uczciwej współpracy, a złą atmosferę politycznej gry i walki zastąpić wspólnym konstruktywnym działaniem. W sprawach, w których porozumienie będzie trudne, koalicjanci poszukiwać będą kompromisu. (...) W razie niemożliwości jego osiągnięcia uczestnicy koalicji nie będą forsować własnych rozwiązań, wbrew partnerowi koalicyjnemu" - czytamy w dokumencie podpisanym przez obecnych koalicjantów. A w umowie poprzedniej koalicji znajdujemy ciekawy szczegół: "Funkcje publiczne mogą pełnić tylko osoby uczciwe i kompetentne" - co swoim podpisem obok Jarosława Kaczyńskiego potwierdził Andrzej Lepper.

W - jak winiety. Płatne dla kierowców, które wymyślił minister transportu Marek "Winietou" Pol (koalicjant z UP). Projekt rządowej ustawy nakładającej ten obowiązek na kierowców w 2003 r. poparli ministrowie z PSL. Ale potem zmienili zdanie i w sejmowym głosowaniu to odrzucili. Premier Miller zakrzyknął o nielojalności i pozbył się koalicjanta. Złośliwi jednak twierdzą, że był to pretekst, a prawdziwą przyczyną były kłopoty z uchwaleniem ustawy o biopaliwach (tej z "i inne rośliny") oraz chęć utrzymania lojalności działaczy SLD przez podział stołków po ludowcach.

Y - jak "yes, yes, yes". Kultowe już zdanie premier Kazimierz Marcinkiewicz wykrzyknął w grudniu 2005 roku po negocjacjach w sprawie budżetu Unii Europejskiej. Dużo gorzej poszły mu nieco wcześniejsze negocjacje koalicyjne z PO. Choć 25 listopada 2005 roku zapowiadał rychłe podpisanie umowy koalicyjnej z Platformą, to trzy dni później musiał stwierdzić: - Zatwardziałość Tuska i Rokity jest tak duża, że PO pozostanie w opozycji.

Zaś pół roku później Marcinkiewicz pokazał, że potrafi się cieszyć nawet z małych sukcesów, gdy do jego rządu dołączyli chłopcy z Młodzieży Wszechpolskiej: - To często są ludzie dobrze już wykształceni. Trzeba tylko jeszcze pewnej pracy nad nimi, by rzeczywiście wykorzystać ich zdolności.

W pracy wychowawczej nie chciał uczestniczyć minister spraw zagranicznych u Marcinkiewicza. Stefan Meller stwierdził, że kieruje się względami estetycznymi i odszedł z koalicji z LPR i Samoobroną.



Z - jak ZOMO. "My tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO" - kredo polityczne premiera Jarosława Kaczyńskiego z jesieni 2006, gdy doszło do krótkiego przesilenia w koalicji. W jego wyniku Andrzej Lepper na krótko przestał być członkiem rządu. Doszło też do słynnej wymiany zdań - Kaczyński nazwał działania Leppera warcholstwem, a lider Samoobrony mówił o chamstwie swego koalicjanta. Koalicję uratowały mediacje trzeciego jej uczestnika. Roman Giertych pogodził Kaczyńskiego z Lepperem, po tym jak nie udało mu się namówić Donalda Tuska do stworzenia wielkiej antykaczystowskiej koalicji - PO, SLD, Samoobrona i LPR.

Ż - jak życie. Właściwie "Z życia koalicji". Tasiemcowy reality show z życia polityków redagowany przez Roberta Mazurka i Igora Zalewskiego. Istnieje od ponad dekady i wygląda na to, że będzie źródłem utrzymania dla obu dziennikarzy także po przekroczeniu przez nich wieku emerytalnego (niezależnie od ustawowych zmian progu wiekowego). Ostatnio dominujące w serialu postaci z koalicji to: Słońce Peru, Człowiek o Żółtych Włosach, Biały Nosek, Bufetowa. Z byłej i przyszłej koalicji: Kaczor (duży i mały), Edgar i Baton Grzesiek.