Wybór nowej rady nadzorczej TVP to, jak wszystko wskazuje, początek nowej koalicji medialnej. Obok partyjnych nominatów PiS zasiądą w niej reprezentanci postkomunistów, wśród których znajdujemy też ludzi Roberta Kwiatkowskiego. Na dokładkę rozprowadzającym ten sojusz w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji jest „przewerbowany” przez SLD dawny reprezentant interesów Samoobrony, narodowo-lewicowy, a może po prostu tylko „fachowy”, z pewnością jednak nie w dziedzinie mediów, Tomasz Borysiuk.
Ten sojusz nie przynosi chwały partii Jarosława Kaczyńskiego. PiS może się oczywiście bronić – jego przymierze z dawnymi peerelowcami to tylko odpowiedź na przymiarki Platformy Obywatelskiej, aby przechwycić media publiczne też przy pomocy SLD, co oznaczałoby sojusz z Robertem Kwiatkowskim i Włodzimierzem Czarzastym, tyle że ludzi Tuska.
Co więcej, jest to również odpowiedź na obecne współdziałanie PO z Piotrem Farfałem i skupionymi wokół niego narodowcami. Farfał jest dla artystów i intelektualistów wciąż „neonazistą”, ale już politycy PO mówią od niedawna wyrozumiale o „błędach młodości” prezesa TVP. Ale z kolei wcześniej o błędach młodości Farfała mówili wyrozumiale ludzie PiS. Oni też wywindowali Borysiuka i innych postkomunistów uczestniczących w ostatnich latach w kontrolowaniu mediów – wtedy z ramienia Samoobrony.Nikt tu nie ma czystego sumienia, a każdy następny ruch jest bardziej gorszący od poprzedniego. O tym, że wszystko odbywa się w logice podziału łupów między partie, szkoda nawet pisać.
I PiS, i PO w imię bezwzględnego niszczenia głównego przeciwnika gotowe są sprzymierzyć się z układem Kwiatkowskiego albo układzikiem Borysiuka, ze starymi peerelowskim „fachowcami”. Nie brzydzą się też zasiąść do stołu z ludźmi wykreowanymi na różnych etapach przez populistów. Przy okazji czeka nas kolejna wojna o gmach na Woronicza, bo przecież minister skarbu Aleksander Grad spróbuje zapewne blokować nowa radę zdominowaną przez opozycję, nie delegując do niej swego przedstawiciela, a urzędujący prezes Farfał tak ułoży zawczasu ramówkę, aby się pozbyć ostatnich programów kojarzonych z nowymi zwycięzcami.
O tym, że istniał w teorii scenariusz inny, dziś całkiem abstrakcyjny – zreformowania mediów publicznych pospołu przez dwie główne partie – też szkoda się szerzej rozpisywać. Te partie nie zrobią wspólnie niczego, poza wyjątkowo konsekwentnym pogrążaniem polskiej demokracji. Sprawa ma jeszcze inny wymiar – koalicja medialna PiS z lewicą traktowana bywa jako zaczyn rodzącej się w plotkach prawicowo-lewicowej koalicji: „wszyscy przeciwko Platformie, czyli najsilniejszemu”, co PO przyspiesza zresztą swoją arogancją. Koalicji już nie tylko medialnej, w przyszłości być może nawet i rządowej. Ci „wszyscy” to podobno Kaczyński, Napieralski i Pawlak.
Nie wierzę w taką koalicję, myślę, że skończy się na nowych targach Pawlaka, a może i lewicy, z Platformą, ale już same te plotki pokazują, że w polskim życiu publicznym możliwe jest wszystko. A w każdym razie coraz więcej ludzi wierzy, że jest możliwe. Zanikają ostatnie, i tak słabiutkie „non possumus”. To smutne.