- "Układ zamknięty", jako obraz demaskujący mechanizm niszczenia uczciwych przedsiębiorców przez niektóre instytucje państwa, jest dla tych instytucji niewygodny, a niektórzy ich urzędnicy obiecują odwet wobec twórców i producentów tego obrazu - piszą w oświadczeniu twórcy filmu, odpowiadając na tekst tygodnika Tomasza Lisa.

Reklama

Twierdzą, że treść artykułu jest zmanipulowana, napisano go pod tezę i może on być początkiem kampanii oszczerstw i pomówień kierowanych pod adresem ekipy zaangażowanej w prace nad filmem.

Takiej reakcji można było się spodziewać. Tygodnik wydobył bowiem na światło dzienne kilka zaskakujących powiązań i informacji na temat grona sponsorów i twórców filmu. Na liście 33 sponsorów "Układu.." jest m.in. Janusz Kaczmarek, były prokurator krajowy, który przed laty nadzorował śledztwo w sprawie afery Stella Maris. Scenariusz filmu współtworzył z kolei dziennikarz oskarżony o pomoc w przywłaszczeniu na szkodę kościelnej oficyny 1,3 mln zł.

Mirosław Piepka dobrowolnie poddał się wtedy karze i wyrok mu się już zatarł.

W gronie sponsorów znalazło się też nazwisko współwłaściciela Cross Media i C-Media, według "Newsweeka" także powiązanego z niesławnym wydawnictwem. Chodzi o Andrzeja Długosza, byłego polityka KLD i UW, lobbysty, PR-owca, którego - jak informuje tygodnik - sprawa o udział w gangu i pranie brudnych pieniędzy w aferze Stella Maris niedawno została umorzona z powodu braku dowodów.

Reklama

"Newsweek" przybliża historię Długosza. Pisze, że szkolił przed wystąpieniami przed komisją hazardową bohaterów tej afery i doskonale zna się on z politykami PO, niektórych - jak Andrzeja Halickiego czy Janusza Lewandowskiego - zatrudniał nawet na umowę-zlecenie.

Tygodnik opisuje też, jak służby skarbowe wpadły na trop transakcji sprzedaży pół miliona sztuk rajstop, które... nie istniały, tak jak kupująca je Fabryka Rowerów. Lewe faktury miały doprowadzić skarbówkę do firmy Cross Media. Długosz trafił wtedy do aresztu.

Reklama

Dlaczego wspomniane osoby wyłożyły pieniądze na film i zaangażowały się właśnie w ten projekt? "Newsweek" sugeruje chęć zemsty.

Tekst szybko doczekał się riposty ze strony jego bohaterów. Długosz już w poniedziałek zapowiedział, że pozwie do sądu Tomasza Lisa i wydawnictwo. Jego konstrukcja (artykułu "Newsweeka" - przyp. red.) przypomina znane z dowcipów audycje radia Erewań, w których mylono i przeinaczano wszystko w imię propagowanej tezy. Autorzy tekstu, chcąc uchodzić za dziennikarzy śledczych, przypominają raczej ORMO-wców, tyle że piszą poprawną polszczyzną - czytamy w liście wysłanym do Tomasza Lisa.

Długosz tłumaczy, że tak jak bohaterowie filmu, jest ofiarą systemu. Spędził w areszcie 80 dni w sprawie, w której sąd na pierwszej rozprawie - po 5 latach od aresztu - najpierw odesłał akta do uzupełnienia, stwierdzając szereg uchybień, a potem - po kolejnych 3 latach - umorzył zarzuty ze względu na brak oczywistych znamion przestępstwa.

Uważa Pan to za normalną sytuację? (...) Sprawa ta trwa od roku 2005. W tzw. aferze Stella Maris (choć nigdy nie miałem styków z tym wydawnictwem, ani z „firmami pomorskiego barona SLD", o czym napisali Pana ORMO-wcy) zostałem uniewinniony w pierwszej instancji. Wyrok jest również nieprawomocny. Postaram się, aby w ramach przeprosin zacytowano za Pana pieniądze fragmenty uzasadnienie tego wyroku. Warto, aby stał się on publicznie dostępny - czytamy w liście Długosza.

Przedsiębiorca wytyka autorom artykułu, że wbrew temu, co piszą, nie zatrudniał on ani Lewandowskiego, ani Kiliana, ani też Halickiego, a służby skarbowe dowiedziały się o jego firmie przy okazji sprawy dotyczącej kontroli działalności Poczty Polskiej.

Proces "Newsweekowi" zamierza też wytoczyć Mirosław Piepka. - Moja wina polegała na tym, że jako prezes firmy poligraficznej ściśle powiązanej ze Stellą Maris poświadczyłem częściową nieprawdę, a jej skutkiem było zasilenie przez Stellę Maris kierowanej przeze mnie firmy w określoną kwotę przeznaczoną wyłącznie na cele produkcyjne. Z chwilą gdy zorientowałem się, że moje działanie może być uznane za nieprawne, sam, z własnej woli, zgłosiłem sprawę do prokuratury gdańskiej, poddając się dobrowolnie karze - tłumaczy scenarzysta, Mirosław Piepka, dodając, że kara uległa zatarciu i w związku z tym autorzy artykułu podali do publicznej wiadomości informacje objęte przepisami regulującymi zatarcie skazania.

"Newsweek" do zarzutów się nie odniósł. Anna Gancarz-Luboń, rzeczniczka wydawnictwa Ringier Axel Springer Polska twierdzi, że głos może tu zabrać jedynie redaktor naczelny tygodnika, a on na razie milczy w tej sprawie.