Potrzebna jest reforma mediów, chcemy, aby dążyły do prawdy, a nie opowiadały się za jedną stroną - zapowiedział w weekend prezes PiS Jarosław Kaczyński na spotkaniu z działaczami partii w Łodzi. Deklaracja jest na razie enigmatyczna, ale i tak odbiła się szerokim echem. Chodzi o dekoncentrację własności w mediach - słyszymy od jednej z posłanek PiS. Planujemy wzorować się na ustawie francuskiej. Prezes powiedział wprost, że można by ją przepisać jeden do jednego - zdradza.

Reklama
Prace nad regulacjami antykoncentracyjnymi w mediach trwają już w resorcie kultury. Nadzorują je Piotr Gliński i Jarosław Sellin. Konkretne, ostateczne propozycje wyjściowe ma zaproponować mianowany niedawno wiceminister Paweł Lewandowski, któremu podlegają m.in. departamenty mediów, prawa autorskiego oraz legislacji.

Dał nam przykład Bonaparte...

Francuskie regulacje są niezwykle restrykcyjne. Nie tylko jeśli chodzi o kapitał zagraniczny w mediach. Ograniczenia dla koncentracji w telewizji oparte są o kryteria określające wielkość udziałów, maksymalną liczbę koncesji, zasięg oraz udział w oglądalności danego programu. Nikt nie może posiadać powyżej 49 proc. kapitału lub prawa głosu w spółce, która dysponuje koncesją na ogólnokrajowy naziemny program telewizyjny mający 8 proc. udziałów w oglądalności. Właściciel koncesji na taki kanał nie może też posiadać więcej niż 33 proc. kapitału lub prawa głosu w lokalnej lub ponadregionalnej stacji. Zasięg mniejszych kanałów, należących do jednego podmiotu, nie może przekraczać 12 mln mieszkańców.
Francuskie przepisy zakładają też, że udział kapitału zagranicznego w spółce posiadającej naziemną koncesję radiową lub telewizyjną nie może przekroczyć 20 proc. (podobne rozwiązania w 2014 r. wprowadził Władimir Putin. Z nadawania w Rosji zrezygnowała wtedy m.in. amerykańska CNN).
Nad Sekwaną ograniczono także poziom koncentracji krzyżowej, a więc między różnymi rodzajami mediów. Żadnej nowej koncesji nie dostanie nadawca, jeśli zasięg jego medium przekracza 4 mln mieszkańców (w przypadku telewizji), 30 mln (radio) oraz 20 proc. udziału w ogólnokrajowym nakładzie (w przypadku gazet drukowanych).
Nie można kopiować francuskich rozwiązań w Polsce, bo na początku transformacji ustrojowej zaniedbaliśmy kwestie koncentracji w mediach. W tamtych czasach byliśmy zachłyśnięci i głodni mediów w stylu zachodnim. Polskie instytucje medialne nie miały kapitału ani know-how, by spełnić oczekiwania odbiorcy. Francuzi zaś (zwłaszcza na początku lat 70., kiedy to w Europie zaczęli mocno inwestować Amerykanie), poczuli się zagrożeni, chcieli się zabezpieczyć, by media z największym wpływem na opinię publiczną pozostały w posiadaniu rodzimych koncernów - wyjaśnia Katarzyna Gajlewicz-Korab, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zdaniem próba wprowadzania tak restrykcyjnych regulacji w Polsce skończyłaby się chaosem. Zwłaszcza że różnic między francuskim a polski rynkiem medialnym jest więcej.
Tam ceni się niezależność i wolność słowa. Redakcje w momencie pojawienia się zagranicznego inwestora zastrzegają sobie na piśmie prawo do zachowania autonomii w kwestiach programowych. A gdy ktoś mimo to próbuje ingerować, dziennikarze zaczynają strajk. Tak było w przypadku gazety "Libération" - przypomina Gajlewicz-Korab. Ważny jest tu również aspekt ekonomiczny. We Francji rynek mediów, zwłaszcza prasy drukowanej, może liczyć na rządowe wsparcie. Gdy spadały nakłady, wpompowano we francuską prasę 600 mln euro dotacji. Nikt się temu nie sprzeciwiał. U nas to nie do pomyślenia – ocenia ekspertka.

...jak zwyciężać mamy

Na ostatnim posiedzeniu sejmowej komisji kultury poświęconym repolonizacji mediów jako najpoważniejszy problem wskazywano sytuację prasy regionalnej, która w przeważającej części należy do niemieckiego wydawcy Verlagsgruppe Passau. Nieoficjalnie wiadomo, że w PiS powstał plan przejęcia od Niemców gazet regionalnych. Kupującym miał być bank PKO BP. Sprawę opisała "Gazeta Wyborcza".
Z punktu widzenia rządu to byłoby skuteczne narzędzie propagandy. Jeśli pojawiłaby się uczciwa cena, to myślę, że Niemcy chętnie by z takiej propozycji skorzystali - komentuje Andrzej Zarębski, ekspert rynku mediów. Zwraca jednak uwagę, że prezentowane na wspominanym posiedzeniu komisji raporty KRRiT oraz UOKiK pokazały, że problemu nadmiernej koncentracji w mediach i zagrożenia pluralizmu w Polsce nie ma.
Nie zapominajmy, że jesteśmy częścią Unii Europejskiej i w zakresie praw podstawowych, jak wolność słowa, musimy działać zgodnie ze wspólnotowymi zasadami - dodaje Zarębski. I przypomina, że KRRiT - według konstytucji ma stać na straży wolności słowa i niezależności nadawców. A nadmierna regulacja może 0 w jego opinii – przynieść odwrotny skutek. Podaje przykład Wielkiej Brytanii, gdzie przepisy antykoncentracyjne sprytnie obszedł Rupert Murdoch. Medialny magnat skolonizował brytyjski rynek, oficjalnie budując swoje imperium poza obszarem objętym restrykcjami.
Na celowniku PiS są jednak nie tylko tytuły regionalne. W maju ub.r. rząd zaatakował "Rzeczpospolitą". Przejęcie gazety przez Grzegorza Hajdarowicza zostało zgłoszone do prokuratury przez ówczesnego ministra skarbu Dawida Jackiewicza. Podejrzenie dotyczyło "powstania znacznej szkody majątkowej", związanej z zaniżoną wyceną udziałów spółek, które nabył Hajdarowicz w procesie przejmowania kontroli nad dziennikiem.
Jak informuje nas Maciej Kujawski z Prokuratury Krajowej, śledztwo w tej sprawie zostało wszczęte w czerwcu 2016 r. Obecnie kończymy zbieranie dokumentacji dowodowej. W ciągu miesiąca zostanie podjęta decyzje, czy zgromadzony materiał pozwala na postawienie zarzutów - mówi Kujawski.
Nasi rozmówcy z PiS przyznają, że przejęcie dziennika jest dziś mało realne. Dodają, że solą w oku Kaczyńskiego są nie tylko tytuły drukowane, ale przede wszystkim telewizja. Kampanię przeciwko TVN prowadzi od dawna posłanka PiS Krystyna Pawłowicz, nawołując do wysyłania skarg przeciwko stacji do KRRiT oraz do odebrania jej koncesji. Podobne zarzuty coraz śmielej są formułowane także pod adresem Polsatu, którego imperium nowe regulacje także mogłyby naruszyć.