Poważne media zajmowały się kiedyś przekazywaniem informacji, oddzielając je od opinii i dbając o wiarygodność źródeł. Ideowa linia redakcji nie mogła wpływać na prawdziwość udostępnianych wiadomości, ponieważ obawiano się utraty zaufania odbiorców (od koloryzowania rzeczywistości były brukowce). Zbytnie spoufalanie się z jakąś partią oznaczało sprowadzenie się do roli jej organu medialnego, a to groziło nadszarpnięciem wiarygodności. Tak było od połowy XX w. i to tylko w krajach demokratycznych.
Te standardy są już przeszłością. Polaryzacja społeczeństw oraz scen politycznych, a także pojawienie się mediów społecznościowych przyniosły radykalną zmianę. Tradycyjne media zamiast pełnej palety informacji zaczęły przekazywać ich wybiórczą interpretację. Ów wybór zależy od opcji politycznej, na którą się pozycjonują, oraz grona dobrowolnie zamykających się w informacyjnej bańce odbiorców. W efekcie chodzi nie o informację, lecz o utwardzanie ścian własnej medialnej bańki, by zamknięci w niej ludzie nie zaglądali do innych, obcych ideowo baniek.
W tym procesie Polska nawet wyprzedza Zachód, bo stare standardy wolności słowa nie zdążyły się nad Wisłą dobrze zakorzenić, a uczynienie z mediów publicznych tuby propagandowej rządu przyśpieszyło te zmiany. W rodzącej się obecnie nowej normalności bezcenne okazują się doświadczenia oraz dorobek takich osób, jak promowany ostatnio przez opiniotwórcze tytuły Jerzy Urban. W czasach komunistycznego reżimu wraz z kolegami doskonalił on umiejętność takiego operowania informacją, by odbiorca nie silił się na samodzielne myślenie.
Reklama