O zaletach tego nowatorskiego rozwiązania traktuje specjalny raport, wydany przez Narodowe Biuro Bezpieczeństwa Kosmicznego, które jest częścią amerykańskiego Departamentu Obrony

Reklama

Próby stworzenia wydajnego sposobu wykorzystania promieni Słońca w energetyce trwają już od wielu lat. Niestety, nie zawsze ten "surowiec" jest dostępny - wystarczy, by niebo pokryły ciężkie ołowiane chmury, a ogniwo fotowoltaiczne staje się praktycznie bezproduktywne. A gdyby baterię umieścić powyżej chmur, a wytworzoną bez przeszkód energię przesyłać na Ziemię? Na tym właśnie opiera się pomysł orbitalnych elektrowni słonecznych.

Sercem takiej konstrukcji ma być satelita. Do niego zostaną przycumowane odpowiednio wyprofilowane lustra połączone w większe panele. Dzięki odpowiedniemu dobraniu orbity oraz ustawienia lustrzanych konstrukcji część z nich zawsze ma być oświetlona przez Słońce - dowiadujemy się z DZIENNIKA.

Dzięki stałemu dopływowi "surowca", orbitalne ogniwa fotowoltaiczne mogą produkować gigawaty prądu. Energia ta byłaby pożytkowana na Ziemi. Zamiast kabli czy przewodów, z których w kosmosie nie byłoby raczej większego pożytku, prąd ma być zamieniany w wiązkę mikrofal. A ich częstotliwość jest dobrana tak, by bez problemu przechodzić przez atmosferę i bez większych strat trafiać do odpowiednio nastrojonych anten odbiorczych znajdujących się na powierzchni naszej planety.

Reklama

Już na dole konwertery stacji odbiorczej zamieniałyby odebrane mikrofale z powrotem na energię elektryczną, którą można by dowolnie dysponować. Szacuje się, że jedna stacja odbiorcza może generować 5, a może nawet i 10 gigawatów energii.

Akurat taka porcja energii wystarczy w zupełności do zasilania całkiem sporej bazy wojskowej pozbawionej możliwości korzystania z bardziej konwencjonalnych źródeł energii. - Technologia ta mogłaby zagwarantować bezprzewodowe i elastyczne zaopatrzenie naziemnej jednostki w prąd. Umożliwi także uniezależnienie się bazy od lądowych dostaw paliwa - zauważają autorzy raportu. Taki komfort mógłby mieć ogromny wpływ na wynik misji prowadzonych w przyszłości przez amerykańską armię.

"Jednym z najważniejszych wniosków, jakie można wysnuć po lekturze tego raportu, jest to, że technologia orbitalnych elektrowni słonecznych może zapewnić nam korzyści strategiczne" - przyznaje podpułkownik Paul Damphousse z Narodowego Biura Bezpieczeństwa Kosmicznego. Ale to nie wszystko. Przedstawiciele wojska przyznają, że tego rodzaju wytwórnie energii mogą znaleźć komercyjne zastosowanie, jak wiele wynalazków opracowanych na potrzeby armii.

Reklama

Oczywiście, technologię orbitalnych elektrowni trzeba jeszcze przetestować, a na to potrzeba pieniędzy. Po odpowiednie fundusze twórcy raportu planują zwrócić się do Departamentu Energetyki USA lub NASA. Ta ostatnia interesowała się orbitalnymi elektrowniami już w latach 70. XX w. Wówczas produkcja prądu tą metodą została jednak oszacowana jako zbyt kosztowna.

"By dostarczyć pierwszy kilowat energii, trzeba by wydać ok. biliarda dolarów" - mówi John Mankins, inżynier. Możliwe jednak, że wkrótce program budowy elektrowni orbitalnych zostanie wskrzeszony, i to z kilku względów. Po pierwsze cena ropy bije rekordy wysokości. Po drugie baterie słoneczne są coraz lepsze. Jeszcze 10 lat temu ich wydajność wynosiła ok. 15 proc., a dziś 40 proc. A po trzecie - niestabilna sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie, gdzie wydobywa się znaczną część ropy, powoduje wzrost cen paliw i tym samym zwrot ku bardziej ekologicznym źródłom energii.

Niewykluczone zatem, że kiedy uczeni przetestują już swój niezwykły wynalazek, wojsko zainwestuje w gotowe maszyny i zostanie pierwszym użytkownikiem nowej technologii. "Jeśli pokażemy, że orbitalne elektrownie działają, pewnego dnia rozwiązania te zostaną komercyjnie wykorzystane" - zauważa Damphousse.