Znany brytyjski psycholog i dziennikarz Oliver James przez 9 miesięcy podróżował po świecie i badał stopień zrównoważenia psychicznego ludności. Wnioski zawarł w bardzo popularnej obecnie na Zachodzie książce "Affluenza”: spośród krajów niedotkniętych ostatnio wojną ani innym kataklizmem w rodzaju masowego głodu, nie ma narodu bardziej chorego psychicznie niż Amerykanie. Okazało się, że amerykańskie marzenie z żebraka czyni nie tylko księcia, ale i wariata - pisze DZIENNIK.

Reklama

Każdy z nas chciałby być milionerem? Może powinniśmy się zastanowić: człowiek posiadający ponad 70 milionów funtów jest bardziej podatny na problemy psychiczne niż człowiek zarabiający średnią krajową. Na dodatek co najmniej dwa razy częściej niż mieszkańcy Europy kontynentalnej na zaburzenia emocjonalne cierpią Amerykanie. W ogóle kraje anglosaskie wygrywają nie tylko w produkcji gwiazd filmowych, ale i pacjentów klinik psychiatrycznych. W USA ponad 26 proc. populacji ma poważne problemy emocjonalne, w Australii i Kanadzie ok. 23 proc., w Nowej Zelandii - 21proc. Tymczasem w Niemczech i Hiszpanii jest to tylko jakieś 8 proc. Chociaż żaden z krajów Zachodu pod względem zrównoważenia psychicznego obywateli nie pobije skorumpowanej i biednej Nigerii (tylko 4,7 proc. ludzi z frustracjami i depresją) oraz harujących w sweatshopach Chińczyków (4,3 proc.).

Wniosek "Affluenzy” jest prosty: generalnie najmniej stabilni psychicznie są mieszkańcy tych krajów, którym powodzi się najlepiej. Żeby wytłumaczyć przyczyny tego nieszczęścia, które dotknęło ludzi w Ameryce, ale i w jego rodzimej Wielkiej Brytanii, James napisał drugą książkę o wymownym tytule "The Selfish Capitalist”. Źródłem cierpień jest bowiem, jego zdaniem, "egoistyczny kapitalizm” - w przeciwieństwie do kapitalizmu "nieegoistycznego”. Wolny rynek idący w parze z materializmem, konkurencją i indywidualistyczną obietnicą, że wszystko zależy tylko od nas, na dłuższą metę okazuje się nie do wytrzymania dla ludzkiej psychiki.

Oczywiście, znamy różne socjalistyczne tyrady przeciw liberalizmowi: bogaci się tylko garstka kosztem biednych. Ci, którzy argumentują w ten sposób, próbują trafić do naszego altruizmu: skończmy z egoistycznym kapitalizmem, żeby nie doprowadzać innych do nędzy. Ale James znalazł inny sposób, który powinien lepiej trafiać do egoistycznych kapitalistów: skończmy z egoistycznym kapitalizmem, ale dla naszego własnego dobra. I opisał mechanizmy, za pomocą których dzisiejszy świat nas unieszczęśliwia.

Po pierwsze, wolny rynek to materializm. Wpływ materializmu na ludzką psychikę świetnie opisuje pewien eksperyment przeprowadzony na pięcioletnich dzieciach. Połowa ogląda program telewizyjny bez reklam, druga połowa ten sam program, ale przerywany reklamami pewnej zabawki. Potem wszystkim dzieciom pokazuje się zdjęcia dwóch chłopców, z których jeden zostaje opisany jako "miły”, a drugi jako "niezbyt miły”. Przy czym niezbyt miły trzyma w rączce zabawkę z reklamy. Dwa razy więcej dzieci spośród tych, które oglądały reklamę, deklaruje, że wolałoby się pobawić z niemiłym chłopcem. Wniosek: materialistyczne pragnienia potrafią w ciągu półgodzinnego programu przytłumić takie wartości jak przyjemność obcowania z sympatycznym człowiekiem.

Nietrudno odgadnąć, że jednym z podstawowych źródeł nierealistycznych ideałów jest kino i telewizja. Faktycznie, ja na przykład, idąc z mężczyzną do kina, zawsze się zastanawiam, czy w filmie będzie Scarlett Johansson - bo jeśli tak, to mogę być pewna, że wychodząc poczuję na sobie jego pełen wyrzutu wzrok: dlaczego nie wyglądasz tak jak ona? Czytając Olivera Jamesa, dowiedziałam się niestety, że to nie jest paranoja: ponoć badania pokazują, że mężczyźni, którzy właśnie naoglądali się "Playboya”, niżej oceniają swoje partnerki niż ci, którzy patrzyli ostatnio tylko na drzewa w parku.

Badania pokazują też, że nastrój przeciętnej kobiety spada po rzucie okiem na zdjęcie modelki. W rezultacie poczucie własnej wartości przepięknych mieszkanek Nowego Jorku noszących ubrania od Prady jest niższe niż Nigeryjki na polu. I - zdaniem Jamesa - odpowiedzialna jest liberalna ekonomia, która uczepiła się młodości i piękna jako głównych wartości, które może sprzedawać. Jak sobie poradzić z tą presją? Pewna bohaterka Houellebecqa po paru pierwszych zmarszczkach popełniła samobójstwo. Mniej radykalnym rozwiązaniem jest anoreksja, bulimia, depresja i inne ulubione zajęcia zachodnich kobiet.

Reklama

Ale cały ten system, u którego źródeł leży ciągłe niezaspokojenie rozbudzonego egoizmu, zaczyna się zaraz po urodzinach: już rodzice oczekują, żeby dziecko jak najwcześniej przechodziło kolejne etapy rozwoju, tak jakby sądzili, że im wcześniej zacznie chodzić, tym będzie chodzić szybciej, a im wcześniej zacznie mówić, tym głębsze i mądrzejsze będą jego zdania. I tym większą zrobi karierę i więcej będzie zarabiać. W rezultacie wśród brytyjskich piętnastolatek z bogatych rodzin o dużych ambicjach częstotliwość występowania problemów psychicznych wymagających hospitalizacji wzrosła od 1987 do 1999 roku z 6 proc. do 18 proc. - w oczywisty sposób utrudniając tym dziewczynkom realizowanie rozbudzonych ambicji. O tym, jak destrukcyjny jest imperatyw samodoskonalenia, będący przecież mantrą Zachodu, świadczą statystyki wagi. Liczba ludzi z problemem nadwagi systematycznie wzrasta: w USA od lat 70. do roku 2000 wzrosła z 51proc. do 67 proc. wśród mężczyzn i z 41proc. do 62 proc. wśród kobiet. W Wielkiej Brytanii dzisiaj jedna czwarta dzieci cierpi na otyłość. W tym samym okresie przeciętna waga, uważana w społeczeństwie za idealną, regularnie spadała.

Po przeczytaniu tych czarnych opowieści, zadzwoniłam do Olivera Jamesa i powiedziałam, że chociaż w Polsce ideałem jest wolny rynek i Ameryka, i nie powiem, żeby nie szerzył się konsumpcjonizm, a przystanków nie obkleiły reklamy Palmersa, to z badań wynika, że Polacy są ostatnio coraz szczęśliwsi. James miał taką odpowiedź: to dlatego, że polski materializm służy jeszcze zaspokajaniu potrzeb. "Polacy, których spotykam w Wielkiej Brytanii, są ciągle podekscytowani gadżetami, których dotąd nie mieli: iPodami, samochodami, itd." - powiedział. "Ale poczekajcie 20 lat i będziecie wszyscy jak bohaterowie Woody’ego Allena" - dodał. I poprosił: "Niech pani krzyczy: nie wprowadzajcie wolnego rynku! Kapitalizm tak, ale zupełnie wolny rynek nie. Patrzcie na Danię, a nie na Wielką Brytanię".

Choć w Danii bogactwa nie brakuje, wariuje tu ponoć dwa razy mniej ludzi niż wynosi średnia europejska. Zdaniem Jamesa to dlatego, że Dania chroni swoje społeczeństwo przed "affluenzą”, jak nazwał konsumpcjonistyczną gorączkę, poprzez bardziej socjalistyczny system, który zmniejsza społeczne różnice. Ale są kraje z różnicami nie mniejszymi niż Ameryka i Wielka Brytania, których obywatele lepiej dają sobie radę. Na przykład… Nigeria. Jakim cudem? "Bo ludzie nie są tu jeszcze nęceni obietnicą, że też będą młodzi, piękni, sławni i bogaci. Nie mają takich aspiracji, a więc mniej cierpią. To, co nas prowadzi do szaleństwa, to liberalna obietnica: jeśli tylko będziesz pracować wystarczająco ciężko, wszystko osiągniesz" - tłumaczy James. Jest to obietnica złudna. Bo to nieprawda, że każdy może wszystko osiągnąć.

W latach 60. załamywano ręce, że zaraz wszyscy będziemy strasznymi hedonistami. "Gdzie ten hedonizm, skoro ludzie pracują po 60 godzin tygodniowo i masowo leczą się z depresji? Zamiast hedonistami staliśmy się pracoholikam" - mówi James. Jeszcze nigdy, nie licząc wojen, zachodni świat nie był tak pełen złamanych, nieszczęśliwych ludzi - i to świat, który niby jeździ coraz lepszymi samochodami i spędza wakacje w coraz droższych hotelach. Bankierzy inwestycyjni spotkani przez Jamesa w Nowym Jorku to grupa dewiantów, jacy mogą się przyśnić w najgorszych koszmarach. Są jak wyjęci z powieści Breta Eastona Ellisa "American Psycho”: zimni, cyniczni, groteskowo wprost egoistyczni - chcą płacić za wszystko, w tym także za miłość. Na wszelki wypadek, żeby nikt nie mógł od nich wymagać uczucia. "Szczęście jest iluzją, ale można się jednak starać, żeby nie zwariować" - mówi James. Ci milionerzy jadący na antydepresantach i kokainie zrezygnowali z tej możliwości, kiedy postanowili zająć się wyłącznie zaspokajaniem własnych, sztucznych potrzeb.

Dlaczego? Zapewne dlatego, że egoistyczny eksperyment Zachodu dowodzi tego, czego się można było spodziewać: nic tak nie unieszczęśliwia jak egoizm. Jeśli kogoś kochamy za bardzo, każdy jego grymas sprawia nam cierpienie. Jeśli za bardzo kochamy siebie - bez przerwy cierpimy, kiedy zdaje nam się, że czegoś nam brakuje, w czymś nie jesteśmy dość dobrzy, ktoś ma lepiej. Jeśli nie umiemy zajmować się niczym innym niż zaspokajaniem własnych potrzeb, bez przerwy rosnących, skazujemy się na wieczne niezadowolenie. A rzeczywiście do tego nas zachęca zachodni marketing.

Nie sądzę, żeby powrót do wspólnotowości a la Nigeria był możliwy, żeby przywrócić nam zdrowie psychiczne. Ale na przykład w Ameryce niektórzy młodzi ludzie biją się już o to, żeby dostać się do Peace Corps, wyjechać do Afryki uczyć w szkole i na jakiś czas zawiesić swój egoizm na kołku. Znam nowojorskie egoistki, które raz w tygodniu odwiedzają staruszków w domu starców, z czysto egoistycznego wyrachowania: żeby chwilę pożyć czyimiś problemami. To nie jest żaden altruizm - to jest lepsze dla ich zdrowia psychicznego niż najdroższy weekend w Spa. Zrozumiały coś, co jest prawdziwą nauką z tych statystyk Jamesa: jeśli naprawdę kochamy siebie, to nie kochajmy siebie aż tak bardzo.