Od lat w rocznicę stanu wojennego jesteśmy karmieni niemal identyczną papką. Wizerunkiem generała Wojciecha Jaruzelskiego objawianym nam na różne sposoby.

Grudzień w ogóle stał się miesiącem pamięci o tym człowieku. I z roku na rok systematycznie zabijamy pozytywną historię Polski i Polaków. Wszystko w imię szukania sensacji za wszelką cenę. Zapominamy o ludziach, którzy 13 grudnia potrafili stanąć naprzeciwko czołgów i nie przerazić się.

Reklama

Rok w rok Instytut Pamięci Narodorowej dokonuje jakiejś niezrozumiałej zrzutki dokumentów. Zachwala przy tym: oto przedstawiamy wam hit, oto bezsporny dowód na zdradę generała Jaruzelskiego. Potem okazuje się, że to jedynie nieco odświeżony dokument, znany od przynajmniej kilku lat. Tak samo stało się i w tym roku. O rzekoma notatce Anoszkina pisał już kilka lat temu profesor Andrzej Paczkowski. Dziś nie wnosi ona nic nowego do sprawy.

Solidarność budowana na nienawiści

Dlaczego tyle czasu poświęca się tym dokumentom i samemu generałowi, a zaniedbuje sprawę zwykłych ludzi, którzy w tym czasie najwięcej ryzykowali? Odnoszę coraz częściej wrażenie, że mamy dziś w Polsce dużo ludzi z silnym kompleksem niższości i z gigantyczną potrzebą zaistnienia. Ci ludzie mają też jakąś niezrozumiałą potrzebę budowania solidarności Polaków na nienawiści i żądzy odwetu.

Reklama

Ale jednocześnie jest też grupa ludzi, która ma elementarne problemy z oceną tego, co wydarzyło się 13 grudnia 1981 roku. Bo na tę datę nakładają się tym ludziom kolejne przełomowe chwile. Przede wszystkim okrągły stół. W efekcie powstaje niebezpieczna mieszanka. Nagle pojawiają się hasła „mniejszego zła”, rodem z zagmatwanej, postkomunistycznej retoryki. Zło jest złem. I nie ma co tu wprowadzać gradacji.



Reklama

Proszę, bez patosu

Grudzień, a w szczególności rocznica stanu wojennego, powinien być czasem, gdy bez skrępowania mówimy o polskiej odwadze. I o Polakach, jako o ludziach z charakterem, którzy odwarzyli się stanąć w obronie swoich przekonań. To nie jest tak, że Jaruzelski był jedynym realistą, stąpającym twardo po ziemi. Tak go chcą dziś widzieć jego obrońcy. Fakt, ludzie, którzy stanęli naprzeciwko czołgów mieli marzenia. Ale to właśnie one w ostatecznym rozrachunku wygrały z tą rzekomo realną polityką.

Błędem jest jednak pokazywanie bohaterów tamtych dni z patosem. Przez krew, pot i łzy. Nie trzeba też wiecznie pokazywać nacierających oddziałów ZOMO.

Do tych ludzi i tamtych wydarzeń trzeba podejść z dystansem. Może warto by poprosić artystów, choćby Maćka Maleńczuka, by odświeżyli piosenki z początku lat 80. Z czasów, kiedy istniał festiwal piosenki zakazanej. Zrobić nowe aranżacje, może nieco uwspółcześnić, dorzucić trochę anegdot, międzyludzkich uczuć. Słowem, zejść z tego piedestału, na który wciąż pchają się tłumy. Szkoda, że nie tych co trzeba.



Tkwimy w więzieniu

Dziś stan wojenny dzieli Polaków. Jedni, głównie ludzie z mojego pokolenia, mówią: to była zdrada, hańba, dramat. A drudzy, głównie młodsi, pukają się w czoło: a co nas w ogóle obchodzą te opowieści z życia leśnych dziadków?

Najgorsze jest jednak to, że ci, którzy doświadczyli stanu wojennego na własnej skórze są dziś zgorzkniali. Czasem nawet źli. Bo nikt o nich nie pamięta. Nie przesadzam. Bo czy ktoś kojarzy jeszcze zwykłych robotników, przywódców robotniczych? Zamiast tego mamy ciągle te same obrazki i te same chóry zagłuszające się wzajemnie. Jaruzelski na usługach ZSRR! Polityka grubej kreski to zdrada państwa – krzyczą jedni. To było mniejsze zło – wyrywają się inni.

Jesteśmy zakładnikami grudniowej daty. Tkwimy w więzieniu, które odbiera nam rozum. To przytrafiło się Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Ten zwykle wyważony polityk, dyplomata, zachował się w ostatnich dniach jakby był w jakimś amoku. Zaszkodził Jaruzelskiemu, a nie pomógł.

Dlatego apeluję do twórców, by nakręcili film. Coś w stylu: zabili go i uciekł. Na miejscu reżysera nie bałbym się posądzenia o tandetę czy przesadne wzorowanie się na Ameryce. Prawda jest taka, że przydałoby się nam nieco takiego amerykańskiego spojrzenia na historię. Zamiast kolejnych odsłon na temat umartwiania się i zgryzoty, potrzebny jest „Rambo VII” w polskim wydaniu.

Amerykanie ze swej niewątpliwej porażki w Wietnamie zrobili temat do kilku kasowych filmów. W większości amerykańscy chłopcy są tam dzielni, bohaterscy. Równi faceci, udane akcje. Po prostu. Taki film byłby naprzekór całej naszej naturze, która wiecznie każe nam rozpaczać, szukać winnych i oskarżać cały świat o to, że nam w historii nie pomógł.

13 grudnia tacy właśnie normalni, równi faceci postanowili rozwalić system totalitarny. W końcu im się to udało. Zróbmy z tego dobre kino akcji.

________________________________________________________________________

* Władysław Frasyniuk, działacz opozycji w czasch PRL, polityk, przedsiębiorca