Klimatologiczny establishment - naukowcy, którzy zgadzają się w sprawie globalnego ocieplenia i większość rządów, przynajmniej po ich deklaracjach sądząc - zdaje się to rozumieć. To dlatego kopenhaskie spotkanie ma swój aspekt teatralny; chodzi tyleż o o wysiłki, by zapobiec globalnemu ociepleniu, co o PR.

Reklama

Eksperci chcą poruszyć - oni zapewne woleli by określenie "edukować" - opinię publiczną. Sami przyznają, że im się to nie udaje.

Dowody na to, że człowiek odpowiada za globalne ocieplenie - mówią eksperci - są z roku na rok silniejsze. Jednak w USA publiczne zaufanie do ich deklaracji spada: mniej niż połowa elektoratu uważa to obecnie za udowodniony fakt. Trzeba przyznać, że stany Zjednoczone są pod tym względem wyjątkowe. Ale i tak niewielu obywateli w innych krajach wydaje się być na tyle przekonanych, by poprzeć rozwiązania, do których wzywa wielu klimatologów.

Zdaję sobie sprawę z potrzeby klimatycznego konsensusu i wierzę, że usprawiedliwia on zdecydowane działania podejmowane w celu ograniczenia emisji. Jednak klimatyczny establishment sam w sobie staje się przeszkodą do realizacji tych celów.

Przyjrzyjmy się reakcji na Climategate - skandal z emailami wysyłanymi z Climatic Research Unit do University of East Anglia. Korespondencja ta pokazała, że niektórzy spośród wiodących światowych klimatologów rozmawiali o statystycznych "sztuczkach" mających na celu "ukrywanie spadku" temperatury. Zastanawiali się również, jak utrudnić dostęp do literatury osobom myślącym inaczej niż naukowy establishment.

Reklama

Każdy przyzna, że korespondencja ta budzi wątpliwości - nie są to standardy, których spodziewalibyśmy się po świecie nauki. Nie jest to w ogóle żadna nauka, lecz praca wykonywana po to, by przeprowadzić w polityce gospodarczej zmiany, których koszty są olbrzymie. Widać wyraźnie, że w tak poważnej sprawie potrzebne są najwyższe standardy intelektualnej uczciwości i otwartości. Te emaile ich nie spełniają.

Jak jednak zareagował establishment? Stwierdzeniem, że tak właśnie uprawia się naukę. Początkowo szef Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) bronił naukowców i bagatelizował znaczenie ujawnionej korespondencji. Al Gore przyznał, że nie czytał tych emaili (w końcu, na Boga, zostały wykradzione). Co ciekawe, utrzymywał także, że były one uspokajające.

Reklama

czytaj dalej



Kiedy i to nie powstrzymało skandalu, klimatologiczny establishment argumentował, że nawet gdyby wykluczyć prace CRU z rozważań o globalnym ociepleniu, to innych dowodów nie brakuje. Może i tak, myśli sobie bezstronny wyborca. Ale czy inne grupy badawcze są niezależne? Przecież również autorów emaili określano mianem wzorowych naukowców. Dlaczego ktoś miałby oczekiwać, że inni badacze także nie traktują standardów według uznania?

W tej sytuacji pozostaje oczernić wątpiących, jako przeciwników samej nauki. Są oni albo głupi, albo źli. Wierzą, że ziemia jest płaska, albo są "zaprzeczaczami" (na podobieństwo tych, którzy negują Holokaust). Zwolennicy klimatycznego konsensusu bez wątpienia to kupią. Wyborcy, których trzeba przekonać, już niekoniecznie. Ludzie nie lubią, gdy nazywa się ich ignorantami lub gdy zarzuca im się złą wolę. W ten sposób raczej nie przeciągnie się ich na swoją stronę.

Niektórych zdeklarowanych sceptyków w kwestii zmian klimatycznych nie warto nawet przekonywać. Niektórzy są niepoważni. Można zrozumieć, że walka z nimi jest dla klimatologów frustrująca. Jednak doświadczeni odszczepieńcy, których jest w tej kwestii wielu, zajmują honorowe miejsce. Czasami okazuje się bowiem, że mają rację. Próba oczernienia sceptyków i zamknięcia im ust to zły sposób uprawiania nauki, a z punktu widzenia public-relations działalność całkowicie przeciw-skuteczna.

Kluczowy błąd polega na tym, że rządy i wielu klimatologów uznało, iż temat ten jest zbyt trudny dla wyborców. Komplikacje jedynie ich, biedaczków, zdezorientują.

Jak zauważył jeden z uczestników afery Climategate, nie rozumiemy, dlaczego globalne ocieplenie ostatnio wyhamowało; modele tego nie przewidują. Ale to nie jest informacja do publicznego rozważania. Najlepiej w ogóle o tym nie wspominać - uważają rządy i ich doradcy naukowi. Trzeba tylko cały czas piętnować tych, którzy uważają, że ziemia jest płaska. Jak powiedział pewnego dnia rzecznik Białego Domu "uważanie, że toczy się jakaś debata, to przejaw głupoty".

Kiedy naukowcy bawią się w adwokatów, nauka ma kłopoty. Kiedy agencje wywiadowcze naginają fakty do politycznych teorii, nie można im dłużej ufać. IPCC może służyć dobrej sprawie, ale nie jest uczciwym pośrednikiem, którego ta sprawa potrzebuje. Sam stał się polityczną agencją, a niekiedy wydziałem propagandy. Wszystko to opinia publiczna może zobaczyć.

W imię własnej wiarygodności naukowcy powinni utrzymywać ostrożny dystans do polityki. A ci, którzy tego nie robią, nie powinni udawać bezstronnych badaczy.

Rządy powinny być uczciwe i opierać swoje działania na tym, co wiedzą - ważąc prawdopodobieństwo, a zasłaniając się przesadzonymi pewnikami. Okaże się wtedy, że opinia publiczna jest w stanie to przyjąć. Wyborcy nie są głupi.

Tłum. TK

© The Financial Times Limited 2009. All Rights Reserved