Parytet, miast usuwać dyskryminację, wprowadzi ją na nowo, i to ze zdwojoną siłą. To płeć, a nie kompetencje, doświadczenie czy przebojowość, decydowałyby o szansach i karierach. Słyszymy, że to rozwiązanie będzie stosowane przejściowo, ale prowizorki mają u nas nieświetną tradycję trwałości. Łatwo nowe prawo wprowadzić, trudniej byłoby uznać (zresztą na jakiej podstawie?), że akt prawny już spełnił swoją rolę – i można go wyrzucić do kosza. Do pomysłu zniechęcają też doświadczenia innych krajów.

Reklama

A przecież wystarczyłoby stosować lepiej niż obecnie istniejące przepisy. Łatwo też byłoby przekonać co bardziej oporne partie polityczne, by na swoje listy wyborcze wprowadzały więcej kobiet. Skoro udało się zebrać tyle podpisów, można tę energię społeczną wykorzystać równie efektywnie, ale sensowniej. Powtórzę: parytet brzmi świetnie na papierze, w rzeczywistości będzie miał negatywne skutki społeczne. I trzeba przyznać, że w równych proporcjach zaboli – zarówno panów, jak i panie.