Przed Wielkanocą wszyscy sprzątamy nasze domy. Szykujemy się do największego święta religijnego, ale też wyrzucamy zimę i witamy wiosnę. Z wyjątkiem pedantów nikt nie lubi samej czynności sprzątania i porządkowania, ale dla mnie sprzątanie jest tym przyjemniejsze im bardziej widać jego efekty, czyli im większy był bałagan. Poza tym najprzyjemniejsze w sprzątaniu jest wyrzucanie. Nieoczekiwanie, jak się przyłożyć i dobrze zastanowić, okazuje się, że można spokojnie wyrzucić sporo książek, które napłynęły w ostatnim roku. Oczywiście nie wyrzucam ich do śmieci, lecz oddaję do gminnej biblioteki, gdzie cieszą się z każdej możliwości zwiększenia księgozbioru i biorą wszystko jak leci. Można wyrzucić ubrania, jakich się nie wkładało od wielu lat, lub je komuś oddać, można usunąć stosy papierów, prace magisterskie i doktorskie, jakie już dawno zostały obronione, a także kapcie nadżarte przez szczeniaka gończego polskiego.
Poza tym sprzątanie ma wymiar rewolucyjny. Jak już raz na rok zabierzemy się do tego totalnie, to trzeba koniecznie trochę poprzestawiać meble w domu, zmienić niektóre lampy, położyć dywan albo wyrzucić dywan i odkryć deski na podłodze, My mamy jeszcze tę przyjemność, że jak w dawnych wiejskich domach, na zimę wkłada się drugie okna. Zachowaliśmy tę zasadę rozbudowując dom, więc teraz zdejmujemy okna, chociaż wichury i śnieg powodują, że może się to okazać decyzja przedwczesna. Ale jak sprzątać, to całościowo!
Co pewien czas takie sprzątanie odbywa się na szczęście także w życiu publicznym. Nie daj Boże, nie wzywam do sprzątania rewolucyjnego, a tylko do porządkowania ewolucyjnego. Ale bez wyrzucania się nie obędzie. Niektóre gęby polityczne tak już się nam znudziły, że doprawdy dobrze byłoby je posłać na niezasłużoną emeryturę. A jak zajrzymy do szaf, to się okaże, że w wielu miejscach, w prowincjonalnych państwowych urzędach, czy też w rozmaitych lokalnych ciałach decyzyjnych siedzą – jak te książki – ludzi zupełnie zbędni lub zdewastowani latami bezczynności, tyle że nie można ich oddać do biblioteki, a trzeba skierować do prac domowych.
Takie porządki najczęściej się zdarzają, kiedy po wyborach, parlamentarnych czy lokalnych, przychodzi nowa władza. Wbrew pozorom decyzje bardziej brutalne zapadają po wyborach samorządowych na wszystkich szczeblach, gdyż układ lokalny jest znacznie silniejszy od układu na skalę państwa, a ponadto nepotyzm czyli zatrudnianie krewnych i znajomych królika, jest powszechne. Zmienia się królik, trzeba wyrzucić poprzednich krewnych i znajomych i zatrudnić nowych.
Jednak analogia między sprzątaniem w domu, a sprzątaniem w polityce nie jest całkiem trafna. W domu sprzątamy, żeby było czysto i żeby dom odświeżyć, w polityce, żeby zmienić zwolenników dawnej władzy i sprowadzić nowych janczarów. Jednak, widząc ludzi, którzy, chociaż nie reprezentują sobą niczego specjalnego, nie mają żadnych szczególnych poglądów i nie zajmują na ogół wyrazistego stanowiska, a obijają się po jednej czy kilku kolejnych partiach od kilku dekad, mam poczucie, że należałoby z nimi postąpić jak z tymi kapciami nadgryzionymi przez szczeniaka gończego polskiego. Problem polega na tym, że nie wiadomo, co można byłoby z nimi zrobić. Jestem przekonany, że bardzo wielu polityków trwa przy polityce, nie dlatego, że tak bardzo są przywiązani do władzy, ale dlatego, że nic innego już nie umieją. Od pewnego czasu dzięki Unii Europejskiej prowadzone są liczne kursy, które mają pomóc tym, którzy utracili pracę, wyuczyć się nowego zawodu. Czy nie przydałyby się takie specjalne kursy dla polityków?
Zostawmy ich jednak w spokoju, przejdźmy się po mieszkaniu i zastanówmy, co by można było zmienić lub ulepszyć. Pamiętajmy jednak o podstawowej zasadzie mądrych konserwatystów. Można wyrzucać, burzyć i zmieniać, ale pod warunkiem, że jesteśmy w granicach rozsądku przekonani, że to co umieścimy na miejsce usuniętego lub zburzonego będzie na pewno lepsze, a co najmniej nie gorsze. Do polityki ta zasada też się stosuje.