Czy grozi nam wojna pokoleń? Postraszył nią niedawno Krzysztof Rybiński analizując przyszłość systemu emerytalnego. W Wielkiej Brytanii wojną pokoleń straszy David Willets, członek "gabinetu cieni" partii konserwatywnej.

Na podobną wojnę szykują się Amerykanie. Recepta na konflikt jest prosta: w wiek emerytalny wchodzi liczne, a więc politycznie silne pokolenie powojennego wyżu demograficznego. W tym samym czasie na rynek pracy wchodzi pokolenie wnuków, któremu nikt nie pozostawia złudzeń - nie dość, że długo jeszcze będą musieli sprzątać obecny pokryzysowy bałagan, to jeszcze czeka ich dofinansowywanie emerytur dziadków, którzy zamiast przykładnie w ciągu życia oszczędzać, konsumowali ponad stan.

Reklama

Ekonomiści głowią się, wymyślając środki zaradcze na nieuchronny kryzys. Patent numer jeden - uderzyć pozytywnie w demografię zachęcając współczesną młodzież, by intensywniej się rozmnażała. Mimo różnych prób tendencja jest jednak dość jednoznaczna: od Korei Południowej przez Indie i Iran po Europę kobiety zdobywają coraz lepsze wykształcenie i rodzą coraz mniej dzieci. Ponieważ uczą się więcej i chętniej, niż mężczyźni, zyskują uznanie nowoczesnych rynków pracy, potrzebujących bardziej kompetencji intelektualnych niż siły mięśni. Rosnący popyt na pracę kobiet trudno raczej będzie pogodzić z prokreacją. Czy jednak należy się takim stanem rzeczy martwić? Owszem, negatywne tendencje demograficzne grożą stabilności systemów emerytalnych, lecz dzięki nim ludzkość ma szansę na ustabilizowanie swej populacji na poziomie 9 - 9,5 mld osób w perspektywie 2050 r. Większy przyrost być może uratuje emerytury, lecz może doprowadzić do katastrofy ekologicznej, żywnościowej i kryzysu surowcowego, by wymienić kilka tylko zagrożeń.

Automatyzacja? Nie tędy droga

Nie wydaje się także, by problem rozwiązały nowe technologie. Jak słusznie zauważyła prof. Irena Kotowska, automatyzacja jako sposób na zwiększenie efektywności gospodarki przy przewidywanym braku rąk do pracy rozwiąże tylko część problemów. Automatyzacja doskonale nadaje się do zastępowania ludzi podczas produkcji dóbr materialnych.



Można także spodziewać się, że na skutek rozwoju nowych komputerowych technik przetwarzania informacji będzie można w nieodległej przyszłości zautomatyzować wiele usług niematerialnych. Już w tej chwili bankowość internetowa zmniejsza zapotrzebowanie na standardową obsługę "przy okienku". Jednocześnie jednak rośnie i będzie rósł popyt na coraz bardziej wyrafinowane usługi osobiste: od poradnictwa finansowego po fizyko i psychoterapię. Trudno sobie wyobrazić, by mogły je świadczyć roboty, choćby obdarzyć je jakąś formą sztucznej inteligencji. Androidy, czyli biologiczne podróbki człowieka, choć może przyjemniejsze w dotyku, po filmie "Blade Runner" Ridleya Scotta na zawsze chyba straciły urok.

Ekonomiści zazwyczaj nie fantazjują, lecz szukają rozwiązań przynoszących dające się policzyć efekty. Skoro więc perspektywy na ożywienie demograficzne wyglądają mizernie, a nowe technologie rozwiążą tylko część problemów starzejących się społeczeństw, pozostaje zwiększenie podaży pracy. W ludzkim języku oznacza to zarówno wydłużenie czasu pracy, jak i zwiększenie odsetka osób zawodowo czynnych. W przypadku takiego kraju, jak Polska łatwiej napisać, niż zrealizować. Wszak endemicznym problemem polskiej gospodarki jest beznadziejnie niska aktywność zawodowa. Postulat przedłużenia wieku emerytalnego to doskonały eufemizm na wycofanie się ze świadczeń wobec osób, które i tak już po skończeniu 50 lat nie mają zbyt wielkich szans na zatrudnienie. W takiej sytuacji dołożenie kilku lat nie zwiększy podaży pracy, tylko nieco zmniejszy obciążenie wobec systemu emerytalnego.

Kto pod kim gałąź podcina

Potrzebna jest radykalna innowacja. Gdzie jej szukać? Po pierwsze, należy zapytać o model przyszłego rozwoju gospodarczego. Coraz więcej ekonomistów zwraca uwagę, że powrót na ścieżkę, jaką podążał świat przed wybuchem ostatniego kryzysu jest niemożliwy. Kredyt wobec przyszłości wyczerpał się, dalszy rozwój oparty na forsowaniu niezrównoważonego wzrostu gospodarczego grozi katastrofą środowiskową. Konieczność włączenia do rachunku ekonomicznego kosztów związanych z wykorzystaniem zasobów ekologicznych to tylko jeden aspekt.



Trzeba także zapytać o charakter samej pracy. Popularne wizje społeczeństwa wiedzy i gospodarki opartej na wiedzy zapewniają, że przyszłość należy do pracowników tzw. klasy kreatywnej: naukowców, projektantów, artystów, inżynierów. To oni wymyślają nowe wzory i tworzą innowacje techniczne i kulturowe napędzające nowoczesną, postindustrialną ekonomię. Problem w tym, że klasa kreatywna w swej masie żyje coraz gorzej, a nie coraz lepiej. Dzieje się tak dlatego, że paradoksalnym skutkiem rozwoju nowych technologii komunikacyjnych, kluczowych dla powstania społeczeństwa wiedzy stała się eksplozja działań twórczych podejmowanych poza rynkiem.

System operacyjny GNU/Linux i wolne oprogramowanie, Wikipedia i dziesiątki innych przedsięwzięć podejmowanych przez setki tysięcy ochotników na całym świecie pokazują, że ludzie gotowi są do pracy nie oczekując wcale za tę pracę finansowego wynagrodzenia. Ich dzieła jednak oddziałują na rynek, bo stanowią konkurencję wobec produktów stworzonych w logice komercyjnej. Kto zastosuje darmowe wolne oprogramowanie, nie kupi programu w sklepie. W efekcie popyt na rozwiązania komercyjne relatywnie maleje, jednocześnie nieustannie rośnie podaż pracy świadczonej społecznie.

Paradoks nie polega jednak wcale na tym, że społecznicy z ruchu wolnego oprogramowania podcinają gałąź, na której siedzą ich koledzy z korporacji. Wbrew pozorom nie jest to bowiem gra o sumie zerowej, w efekcie owej pracy świadczonej poza rynkiem powstaje rosnący zasób dóbr dostępnych dla wszystkich: osób, instytucji, firm. W rezultacie system gospodarczy jako całość zyskuje, bo maleją koszty jego działania i rośnie jego produktywność.

Trzecia droga

Coś tu najwyraźniej nie gra. Skoro bowiem produkcja społeczna dóbr dostępnych w sposób otwarty, jak oprogramowanie, dobra kultury, wiedza jest korzystna dla całego systemu, to powinna być bardzo promowana. Jak jednak, skoro twórcy tych dóbr pracują społecznie? Być może rozwiązanie tego problemu zbliżyłoby także do rozwiązania problemu przyszłych emerytur i bilansu gospodarki za lat 20-30?



Reklama

Ekonomiści, o czym już była mowa twierdzą, że rozwiązanie kryje się w zwiększeniu podaży pracy. Należy chyba rozumieć, że każdej pracy produktywnej, w wyniku której rośnie liczba dóbr i usług w społeczno-gospodarczym obiegu niezależnie od sposobu, w jaki dobra te zostały wytworzone: komercyjnie, czy też poza rynkiem. A skoro tak, to jedynym rozwiązaniem gwarantującym systematyczny wzrost podaży pracy i jej efektów jest wprowadzenie powszechnej płacy gwarantowanej, niewielkiego lecz wystarczającego do przeżycia uposażenia wypłacanego bezwarunkowo wszystkim obywatelom, niezależnie od tego, czy pracują zawodowo na etacie i pobierają pensję, czy też pracują poza rynkiem.

Proszę nie spieszyć się z oskarżeniami o szerzenie komunistycznych idei przed doczytaniem tego tekstu do końca. Gwarantowana płaca powszechna niesie z sobą liczne zalety. Ma charakter inkluzywny, w przeciwieństwie do stygmatyzujących świadczeń w rodzaju zapomóg pomocy społecznej czy zasiłków dla bezrobotnych. Pozwala na likwidację kosztownego systemu państwowej kontroli nastawionego na sprawdzanie, kto jest uprawniony, a kto nie do świadczeń. Wystarczy system podatkowy i urzędy skarbowe.

Hayek, Friedman i Solow

Zatarciu ulegnie podział na pracę "normalną", za pensję i gorszą, bo nieopłacaną, choć wcale nie mniej użyteczną społecznie. Czy praca kobiety lub mężczyzny w wieku lat sześćdziesięciu opiekujących się wnukami ma mniejszą wartość od pracy opiekunów robiących to samo za pieniądze w żłobku? Rozwiązany w końcu zostanie opisany wcześniej paradoks pracy kreatywnej. Jeśli produktywność, a więc i kondycja całego systemu wzrośnie, bo wzrośnie łączna podaż pracy i jej rozlicznych efektów, to także istnieje szansa, że łatwiej będzie rozwiązać problem świadczeń emerytalnych.



A teraz mały quiz dla oburzonych powyższym wywodem i podnoszących już transparent"precz z komuną". Kto jest autorem tych słów: "Zawsze mówiłem, że popieram minimalny dochód dla każdej osoby w kraju"? Nie kto inny, jak ultraliberał Friedrich Hayek. Nie tylko on, lecz także jego uczeń Milton Friedman, Robert Solow oraz wielu innych wybitnych ekonomistów rozważało ideę wprowadzenia gwarantowanej płacy powszechnej jako najlepszego sposobu na ustabilizowanie systemu kapitalistycznego i uniknięcie grożących mu sprzeczności. Kończący się kryzys i świadomość kryzysów czyhających na horyzoncie to dobry czas na poważne potraktowanie pomysłów, które jak każda innowacja są ryzykowne, co nie znaczy, że szalone.



p



Autor kieruje Ośrodkiem badań nad Przyszłością Collegium Civitas