Wpierw temat był jeden: katastrofa smoleńska. Teraz tematy są dwa: katastrofa smoleńska oraz powódź. To zrozumiałe, wagi obu tych zdarzeń nie da się porównać z wątłym, gdy idzie o emocje i intelektualny przekaz, sporem między Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim. O rozdawanych przez Grzegorza Napieralskiego o piątej nad ranem pod zakładami pracy kanapkach nie warto wspominać, bowiem samo kandydowanie lidera SLD i jego aktywność zdają się zjawiskiem wyłącznie groteskowym.

Reklama

Wiecowe rymy

W tej miałkiej i przynajmniej na razie niemrawej kampanii swoje miejsce próbują znaleźć również artyści. O tych w rodzaju Marcina Wolskiego, który poprzez poezję ruszył na wojnę z dawnymi krytykami Lecha Kaczyńskiego, opowiadać można jedynie dowcipy. Zresztą cała działalność Wolskiego w ostatnich latach tylko dowcipem się wydaje. Co innego Jarosław Marek Rymkiewicz, jego już lekceważyć się nie da. Myśl polityczna wybitnego poety znana jest już od dawna, przynajmniej od momentu, gdy zdefiniował zasługi premiera Kaczyńskiego, mówiąc, że ugryzł on w dupę żubra. Żubrem, rzecz jasna, była Polska, która na to zbawienne ugryzienie czekała od lat. Teraz w poemacie wzywającym Jarosława Kaczyńskiego do kandydowania na prezydenta Rymkiewicz nie zaproponował co prawda metafor tak odważnych, ale na jego przenikliwości można budować obraz współczesnej Polski. A nawet dwóch - tej, którą wiozą na lawecie, i tej rozkradanej przez łajdaków, co znów wzięli się do swej odwiecznej tu pracy.

Polityczna werwa Jarosława Marka Rymkiewicza nie może być dla nikogo niespodzianką. Dużo bardziej zaskoczyło mnie wiecowe wystąpienie Andrzeja Wajdy, który podczas inauguracji komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego opowiadał, że tegoroczna kampania to ni mniej, ni więcej, tylko wojna domowa. Wielkiego reżysera cenię, wśród kandydatów na prezydenta mam swego faworyta, wyjrzałem zatem za okno, by poszukać znaków mówiących, że autor "Katynia" i tym razem się nie myli. Jakichkolwiek śladów wojny domowej jednak nie dostrzegłem. A potem satyryk Marek Majewski, jak zwykle sympatyczny, postanowił dać odpór zarzutom, że wspieranemu przez niego Komorowskiemu brakuje charyzmy. "Charyzmę mają często psychopaci" - recytował napisany specjalnie na tę okazję wiersz.

Reklama

Strzały do własnej bramki

Nie przeceniam znaczenia obu tych nieszczególnie fortunnych wypowiedzi. Martwi mnie tylko to, że Wajda z Majewskim, powodowani zapewne dobrymi pobudkami, wskrzeszają język słyszany dotąd zwykle z drugiej strony. I to całkiem niedawno, już po tragedii smoleńskiej, Jarosław Kaczyński mówił przecież o odzyskiwaniu Polski. Jakbyśmy byli w tej chwili zniewoleni, pod kolejnym zaborem.

Przykład Wajdy wskazuje na szerszą tendencję. Artyści, nawet najwybitniejsi, próbują przypomnieć, jaką rolę przy politycznych wyborach odgrywali jeszcze całkiem niedawno. Byli autorytetami, doradcami, wyroczniami. Ich poparcie, ze względu na sympatię, jaką darzyło ich społeczeństwo, było nie do zlekceważenia. Teraz sytuacja się zmieniła. O ile w tej kampanii politycy mają na siebie jeszcze cień pomysłu, o tyle artyści nie mają go w najmniejszym stopniu. I Wajda, i Rymkiewicz udowadniają to, strzelając do własnej bramki. Cofając retorykę kampanii do przeszłości i sprowadzając ją do wymiaru czystej konfrontacji. Co więcej, obaj ustawiają społeczeństwo wobec wyimaginowanej opresji. A to już - szczególnie wobec realnych zagrożeń - całkiem niepotrzebne. Dlatego w tej kampanii, nie licząc wyczynów Grzegorza Napieralskiego, uśmiechnąłem się tylko raz. Gdy dowiedziałem się, że w komitecie poparcia Jarosława Kaczyńskiego jest m.in. Halina Frąckowiak. Kiedyś mieliśmy gwiazdy...