Ale były prezydent jeszcze może uczynić ze swojego problem atut i wyjść z opresji cało, co więcej: może wręcz zyskać parę punktów dla LiD. A wyjście ma najbardziej oczywiste - wprost z klasyki politycznego marketingu sprawdzonej w innych krajach - ucieczkę do przodu. Gdy tuż po samorozwiązaniu Sejmu umiejętnie zamieniono elekcję parlamentarną w miniwybory prezydenckie, ani PO, ani LiD nie protestowały. Stratedzy partii nie zareagowali na zabiegi Prawa i Sprawiedliwości, nie powiedzieli: "Chwila, chwila, przecież będziemy głosować na całe listy, na setki ludzi w całej Polsce, to nie będą wybory prezydenckie". Tak Platforma, jak i LiD podjęły walkę na polu wyznaczonym przez PiS - nie ostatni raz w tej kampanii. Snopy reflektorów skierowano na Jarosława Kaczyńskiego, Donalda Tuska, Aleksandra Kwaśniewskiego, Waldemara Pawlaka i Romana Giertycha. "Twarze partii" stanęły przed swą szansą daną im przez strategów PiS: wzmocnienia pozycji wewnątrzpartyjnych struktur. I przed śmiertelną pułapką: ich potknięcie w kampanii oznaczać będzie katastrofę ich ugrupowania.
Aleksander Kwaśniewski został twarzą LiD - w wyniku działań strategów PiS, własnych skonfliktowanych szeregów niemogących wyłonić kontrLiDera, wreszcie za sprawą swoich ambicji. I w kilkanaście godzin później się potknął. Ukraiński występ był wypadkiem, który można było - trochę podręcznikowo - przedstawiać jako misterną prowokację wrogów lewicy (Ryszard Kalisz), bagatelizować (Wojciech Olejniczak), wreszcie próbować obrócić w nieco siermiężny żart z prośbą, aby do 21 października nie składał żadnych wizyt ani na Ukrainie, ani w Rosji (Marek Borowski). Ale Szczecin, gdzie znów pojawiła się niedyspozycja byłego polskiego prezydenta, nie leży w Rosji.
Dziś Aleksander Kwaśniewski, po zużyciu innych sposobów przez supporterów, ma już tylko jedno wyjście. Sposób, dzięki któremu nie tylko nie straci, ale wręcz może zyskać (on - sympatię, LiD - wynik wyborczy): pokorne, bardzo pokorne poproszenie rodaków o pomoc w uporaniu się ze swoją chorobą. Choroba może być nazwana lub nie, może być groźna, np. zwieziona z dalekiego kraju o fascynującej nazwie (ale do zarażenia powinno dochodzić - to ważne! - na drodze klasycznej, przez drogi oddechowe), albo zwykła i trywialna, na którą cierpi kilka milionów Polaków. Bo czy - to pytanie może stać się kwestią przewodnią szczerej do bólu kampanii - można na trzeźwo znieść rządy braci?
Lider LiD pokaże się wówczas jak jeden z nas, człowiek mający problemy z chorobą trudną do zwalczenia - co zaświadczy każdy, kto próbował z nią walczyć. Ujawniając swe słabe punkty, zyska sympatię odwagą i szczerością.
Najważniejsze będzie jednak nie samo przyznanie się, ale prośba do rodaków o pomoc w powrocie do zdrowia i pełnej sprawności. Kwaśniewski zagra na bardzo tkliwych strunach. Już samo słowo "proszę" w kampanii wyborczej pięknie brzmi. Nie jest przejawem słabości, ale odwagi. Podobnie jak publiczne wyzwanie na pojedynek samego siebie, i swoich najsłabszych, najciemniejszych stron. Tak przecież buduje się m.in. charyzmę lidera.
Minusy takiej operacji? Wyśmianie przez politycznych konkurentów. Ale ten śmiech już brzmi, już został wliczony, wprogramowany w ich kampanię. Naśmiewanie się, jakimi to też sposobami mogą Polacy wspomóc swego byłego już prezydenta, niestety też. Gorzej być już przecież nie może. Teraz czas na adrenalinę i walkę, ucieczkę do przodu.