Barbara Kasprzycka: Jak się panu podoba kandydatura Aleksandra Kwaśniewskiego na pierwszego w historii prezydenta Unii Europejskiej?
Eryk Mistewicz: Na kogo?! (cisza) Ktoś ogłosił dziś prima aprilis dla Polski?
Niektóre europejskie media wskazują, że były prezydent mógłby się starać o tę posadę. Humbug najczystszej postaci. Z polskiej perspektywy może się czasami jawić Aleksander Kwaśniewski jako polityk wykształcony, obyty. Najszybciej z polskich polityków namówiony przez Jacquesa Seguelę, zadbał o swój wizerunek, to fakt. Ale to było sto lat temu. Dziś Kwaśniewski odstaje nie tylko od polityków czołówki Europy, nawet od większości merów dużych europejskich miast. Oni pracują nad sobą. Kiedyś Kwaśniewski był wizerunkowo „fresh”. Dziś nie ma ani klasy Bernarda Kouchnera, ani siły walki Nicolasa Sarkozy’ego, ani pasji zmian Tony’ego Blaira. Kilka dni temu na paryskim kongresie partii Sarkozy’ego z udziałem Blaira czułem emocje i wiarę, że jeden z tej dwójki zostanie prezydentem UE. Rozegrali to wizerunkiem i twardą polityką - karty już są rozdane.
Nie poddawajmy się na starcie. Pana zdaniem nie ma sposobu, by przekonać Europę, że to świetna kandydatura?
Atut Kwaśniewskiego może być tylko jeden: pochodzi z Polski, z kraju, w którym 20 czy 30 lat temu zaczęła się europejska wiosna ludów. Jedyna jego szansa to przekonanie Europy, że ktoś, kto stał wówczas po drugiej stronie barykady, jest twarzą tych przemian. Czas zaciera fakty, więc można by spróbować zaserwować opowieść, że to właśnie Kwaśniewski, przepijając do Jelcyna, wyprowadził stąd wojska radzieckie, a wcześniej wspólnie z Kościołem namówił komunistów do złożenia broni i zburzenia muru berlińskiego i wszystkiego tego, co dzieliło Europę. Rozczulająca opowieść, która dobrze poprowadzona mogłaby być skuteczna. Nie żartuję.
A można przekuć w sukces jego słabości? Zwłaszcza tę słabość do alkoholu?
Europa już to wie, co wzmacnia wszystkie najgorsze stereotypy dotyczące Polaków i Polski. Publiczne jego pojawienie się w Polsce nie budzi już respektu, lecz śmiech. Mniej lub bardziej sympatyczny. Europie przypominałby zaś, że Polakom trudno utrzymać pion, że dbają przede wszystkim o swoje, że chodzą na dziwaczne kompromisy. Marsz byłego prezydenta do szefowania Unii byłby wizerunkową katastrofą naszego kraju.
Więc jeden czy drugi alkoholowy wybryk przekreślił przyszłość Aleksandra Kwaśniewskiego?
Kwaśniewski podąża drogą, którą wcześniej wybrał Andrzej Olechowski. Obydwaj mieli swoje PRL-owskie uwikłania, obydwaj coś w polskiej polityce osiągnęli, a teraz już im się po prostu nie chce. Stracili impet. Ich prawdziwe miejsce to biznes albo opowiadactwo o tym, co się wydarzyło w Europie wschodniej na przełomie lat 80 i 90 XX wieku. Aleksandrowi Kwaśniewskiemu wyraźnie brak już sił witalnych. To było widać w ostatniej kampanii, w której miał być superbronią LiD, a wyszło jak wyszło. A siły witalne napędzają dziś Europę w osobach takich polityków, jak właśnie Blair, Sarkozy, Zapatero. Kwaśniewski witalności i siły przebicia już nie ma i tego się nie da zamaskować, przetrenować i znów stanąć na linii startu. Temu zawodnikowi już się po prostu nie chce. I to niestety widać. Nikt na niego nie postawi.
Czyli zostają mu wykłady z savoir vivre’u na podrzędnych uniwersytetach?
Nie. Będzie odcinał polityczne czy raczej towarzyskie kupony od swojej prezydentury. Z czasem będzie jednak coraz mniej polskiej lewicy potrzebny. Już został przegoniony przez polityków, na których nie ma najmniejszego wpływu. Czas, w którym to Kwaśniewski z Millerem i Szmajdzińskim ustawiali ten fragment sceny minął bezpowrotnie. Pewnie zaangażuje się w doradztwo firmom, które wchodzą do Unii Europejskiej ze Wschodu.
Leszek Miller twierdzi, że mówiąc o kandydaturze Kwaśniewskiego, ktoś znowu chce go skrzywdzić.
Ma rację. To wygląda na naigrywanie się z byłego prezydenta. Wtłaczanie go w ważną, acz nieosiągalną rolę człowieka, który już niewiele może i ma niewiele sił, przypomina zmasowaną akcję świata mediów, które rok temu uparły się, żeby znaleźć jakąś posadę Kazimierzowi Marcinkiewiczowi. Granie w ten sposób to najgorsze, co mogą dla polityka zrobić tzw. polityczni przyjaciele. Dla nich to czysty interes: wystawiając takie znaczące nazwisko na śmieszność, dowodzą tym samym, kto ostatecznie jest zwycięzcą wielkiej bitwy w danym obozie politycznym.
Kto chce go skrzywdzić?
Ten, kto próbuje go wmanewrować w tę rozgrywkę, robi to z pełną premedytacją, aby go spalić i przejąć resztki jego sympatyków, choćby tylko mocno potencjalnych. To może być przegrupowywanie sił przed czekającymi nas już za dwa lata wyborami prezydenckimi. Ostatecznie liczyć się będą w nich tylko dwie kandydatury. Zero skrajności, niekoniecznie polityczny mainstream. W drugiej turze ktoś z centroprawicy i ktoś z centrolewicy.
Zużywając i ośmieszając nazwisko Kwaśniewskiego, rozpoczyna się ta właśnie walka o rząd dusz lewicowych i niezainteresowanych polityką, z centrum. Do wybicia lub przekonania jest jeszcze kilka osób: Cimoszewicz, Borowski, Sierakowski, Olejniczak, Kalisz. Wtedy wypłynąć może właśnie na resztówkach tego elektoratu kandydat "fresh" - niczym kiedyś Kwaśniewski - o którym dziś mało kto myśli, ale który szykuje się już do skoku.
p
Eryk Mistewicz - konsultant polityczny, specjalista od wizerunku politycznego