Sarkozy został w Waszyngtonie przyjęty z uroczystym ceremoniałem (który lubi). Zaraz po nim odwiedziła stolicę USA pani kanclerz Angela Merkel. Była przyjęta jak stary, dobry przyjaciel. Pojawiły się spekulacje na temat współzawodnictwa między tym dwojgiem o wpływy w Waszyngtonie i o "przywództwo" w Europie. Jest to jednak przeważnie bicie piany.
Choć USA pozostają najpotężniejszym państwem świata, Ameryka przeżywa dziś trudny okres, zarówno polityczny, jak i gospodarczy. Rządzi nią osłabiony i niepopularny prezydent. W takiej sytuacji ściganie się o wpływy miałoby sens raczej symboliczny niż praktyczny. Co zaś do "przewodzenia" Unii Europejskiej - to myślenie w tych kategoriach jest w ogromnej mierze wynikiem intelektualnego bezwładu. Wpływy w Unii to głównie rezultat umiejętności przekonywania do własnych argumentów, a przede wszystkim stawiania celów, które inne państwa członkowskie będą skłonne uznać za cele wspólne. Z tradycyjnym przewodzeniem opartym na możliwości użycia nacisków siłowych i ekonomicznych nie ma to wiele wspólnego.
Podczas tych dwu wizyt ujawniła się różnica postaw między Francją a Niemcami. Dotyczy ona Iranu: Francja zdaje się bardziej skłonna rozważać siłowy wariant działania wobec Teheranu; Niemcy taki wariant wykluczają.
Poparcie dla wariantu siłowego nie dominuje bynajmniej w USA (choć wydaje się podobać prezydentowi Bushowi). Nawet amerykańskie agencje wywiadowcze różnią się w ocenach rzeczywistego zagrożenia możliwością, że Iran w bliskim czasie będzie dysponował bronią atomową. W całej Europie przeważa zdecydowana niechęć do kolejnej militarnej awantury na Bliskim Wschodzie. Ucieszyć by się z niej mogła tylko Rosja: ceny ropy poszłyby jeszcze w górę, a Moskwa umocniłaby swoją pozycji obrońcy pokoju. Dlatego dziś Rosja popiera co prawda żądania kontroli nad irańskimi badaniami nuklearnymi, ale wyklucza działania wojskowe i krytykuje amerykańskie groźby wojny prewencyjnej.
Dla nas wszakże najważniejsze jest co innego: jakiekolwiek zasadnicze spory i rozdźwięki między Francją a Niemcami NIE leżą w interesie Polski. Politycy polscy, którzy snują pomysły "rozgrywania" przez Polskę tych dwu mocarstw, mylą się w ocenie naszych możliwości: do takiej rozgrywki jesteśmy za słabi i skończyłaby się ośmieszeniem i izolacją. Ale nawet gdyby była możliwa, byłaby dla Polski z gruntu szkodliwa. Naszym priorytetem jest ukształtowanie spójnej europejskiej polityki wschodniej. Bez udziału Niemiec - głównego państwa Europy Środkowej - taka polityka nie powstanie. Jeżeli jednak przyszła europejska polityka wschodnia nie uzyska co najmniej milczącej aprobaty Francji, wystąpi ryzyko istotnego pęknięcia w Unii, rozgrywania różnic przez Rosję i ogólnego paraliżu europejskiej woli. Dlatego powinniśmy się starać umacniać, a nie rozluźniać więzy francusko-niemieckie. Jakiekolwiek rysy na francusko-niemieckim sojuszu byłyby dla Polski złą wiadomością.
Myślę, że w przemówieniu Sarkozy’ego do Kongresu USA na większą uwagę zasługuje fragment, w którym wezwał gospodarzy do zahamowania gwałtownego spadku wartości dolara. Skutki kryzysu na amerykańskim rynku pożyczek hipotecznych odczuwa dziś cały świat i to jest problem bardziej dokuczliwy i powszechny niż możliwe zagrożenie irańską bronią jądrową. W tej sprawie pozycja Niemiec nie różni się od stanowiska Francji. Dlatego też różnicom podejścia do kwestii irańskiej nie przypisywałbym przesadnej wagi. Decyzje i tak zapadną w USA, zaś ostentacyjne poparcie Sarkozy’ego jest być może próbą wzmocnienia nacisków dyplomatycznych wywieranych na Teheran.
Nie mniej jednak powinniśmy wyraźnie określić nasze własne stanowisko w tej sprawie. Moim zdaniem Polska powinna się opowiedzieć - zarówno ze względów ideowych (nasze głoszone "wartości chrześcijańskie" do czegoś przecież zobowiązują) jak i praktycznych - przeciwko rozwiązaniom siłowym. Grożą one całkowitym chaosem na Bliskim Wschodzie i gwałtownym zaostrzeniem i tak ostrego konfliktu Zachodu z wyznawcami islamu. Byłyby nieprzewidywalną w skutkach prowokacją wobec niestabilnego, a posiadającego broń jądrową, islamskiego Pakistanu. Notabene, zanim w marcu 2003 r. zapadła decyzja wzięcia przez Polskę udziału w wojnie irackiej, nikt jakoś nie zapytał o opinię naszych arabistów (potem się okazało, że byli przeciw). Mamy równie dobrych iranistów; powinni zostać wysłuchani.
Stanowisko Polski w kwestii Iranu będzie zapewne podobne do stanowiska Niemiec. Nie powinno jednak być opowiedzeniem się po czyjejkolwiek "stronie w sporze". Powinno być samodzielną deklaracją rządu Rzeczypospolitej, że tak właśnie widzimy interesy i obowiązki Polski jako członka Europejskiej Wspólnoty.