Choroba alkoholowa czyniła szybkie postępy. Już niebawem zacząłem szukać tylko środowiska, w którym wygodnie i bez pytań można się było napić i wyspać. Z wolna wszyscy koledzy i znajomi zaczęli się ode mnie odsuwać. W pewnej chwili straciłem wszystko, a na włosku wisiał mój kontakt z żoną i synem. Dziś aż trudno to opisać, tak były to dramatyczne chwile.

Reklama

Ocaliła mnie miłość do żony i syna oraz pasja żeglarska. Kupiłem już wcześniej rozpadający się jacht i teraz, aby się czymś zająć, zacząłem go remontować. Dopadały mnie nawroty picia i aby sobie z nimi radzić, rozpocząłem terapię, a potem zaangażowałem się w grupę AA. Przyszła też działalność w stowarzyszeniach charytatywnych. Ukończyłem kursy pozwalające innym pomagać w walce z nałogiem. Musiałem nauczyć się żyć na nowo bez alkoholu - tzn. cieszyć się, bawić się, spotykać się z ludźmi - po prostu normalnie żyć. Miałem częste huśtawki nastroju, nawet depresje, ale na to wszystko najlepszym lekarstwem była praca przy ramblerze (typ jachtu) i marzenie o rejsie. Nazwałem go "Czemu by nie” - zmienić swoje życie, czemu by nie stać się nowym człowiekiem. Pomysł tej nazwy miał jeszcze inną, historyczną konotację. Pochodził od nazwy francuskiego żaglowca "Pourquoi-Pas?” po polsku właśnie "Czemu by nie?”, na którym pływał i był jego armatorem dr Jean Charcot, wcześniej znany francuski lekarz, właściciel kliniki i szpitala. Tenże człowiek w pewnym momencie swego życia sprzedał swój cały majątek, kupił żaglowiec i wyruszył na morze odkrywać nowe szlaki. Ja też zadałem sobie to pytanie - czy zacząć od nowa. Nie było łatwo, stałej pracy szukałem 5 lat, tułałem się po różnych budowach, szwalniach, pralniach, magazynach i warsztatach, zbijałem trumny i układałem kostkę brukową. Wszystkie te doświadczenia mnie zahartowały i zrozumiałem, że jeśli tylko zechcę, dam sobie radę we wszystkich okolicznościach.

Pogodziłem się z najbliższą rodziną, wyremontowałem łódkę i zwodowałem ją u Marka Szturnogi nad Zalewem Sulejowskim. Trochę ciekło, trochę trzeszczało, bo łódź była poklejona wszystkim, co się nadawało do jej remontu. Pierwszy rejs, wielka radość, że ja i moi najbliżsi na wakacjach - to mnie trzymało. Przyszedł wtedy moment, gdy chciałem się podzielić tym z innymi. Pierwszymi gośćmi na "Czemu by nie” byli koledzy mojego syna. Potem dzieci z sąsiedztwa, zaś sama idea pomocy przez żeglarstwo dzieciom z ubogich rodzin pojawiła się tak naprawdę nie wiadomo skąd. W pierwszej chwili przyszła refleksja, że przede mną inni robili takie rzeczy. Jako historyk sięgnąłem do źródeł, między innymi do "Etyki Wychowania” ks. Jacka Woronieckiego, no i do idei gen. Mariusza Zaruskiego. Jedną z inspiracji tych działań jest wiara w Boga i kontakt z biedą i beznadziejnością. Założyłem klub żeglarski, który działa na zasadach wolontariatu. Należą do nich dzieci z rodzin, które wspomaga Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej i Bank Żywności. Postarałem się o pomoc prezydenta miasta, pabianickiego środowiska żeglarskiego i innych ludzi dobrej woli. Żeglarstwo zmieniło tę grupę młodzieży. Zaangażowały się w to, co robią, nie ma z nimi problemów. Zaakceptowały konieczność pracy, aby wspólnie pływać. Ale to nie wszystko. Zrodziły się w nich ciepłe uczucia do mnie i do innych ludzi. Starają się sobie pomagać nawzajem i czynią to bezinteresownie. Poprzez żeglarstwo mają kontakt z przyrodą, mogą się wyszaleć, pobawić i popracować, a wszystko bez narażenia na niebezpieczeństwo. Mało tego, myślę, że żeglarstwo to sposób na pobudzenie ambicji i rozwoju młodego człowieka i to na różnych płaszczyznach, od rywalizacji poprzez realizację potrzeby znaczenia i posiadania do umiejętności współpracy z innymi.

W pracy pomagają mi wolontariusze. To większości przyjaciele mojego syna Mikołaja. Pomagają, bo zobaczyli w tym sens. Dzieci i młodzież, które z nami pływają, szukają w żeglarstwie jakiegoś punktu zaczepienia dla siebie. Dla wielu to pierwszy w życiu wyjazd poza miejsce zamieszkania. Mogą zobaczyć jezioro, rzekę, las i w ten sposób - na razie w niewielkim stopniu - ale jednak poznawać świat.

Reklama

Klub żeglarski nazywa się „"Żagiel dla dzieciaka” i to załoga "Czemu by nie”. Młodzi pływali już po Zalewie Sulejowskim, Zalewie Włocławskim, byli na obozie w Kopernicy nad jeziorem Charzykowskim. Biorą udział w regatach "Optymistów”. Mamy spotkania klubowe, wigilijne, koncerty muzyki żeglarskiej, prace szkutnicze, rajdy terenowe, kuligi itp.

Planujemy rejs po jeziorach mazurskich i wyjazd nad morze. Spotkaliśmy kapitana Krzysztofa Baranowskiego i wielu innych wspaniałych ludzi i żeglarzy. To wszystko wydarzyło się tylko dlatego, że pewnego dnia i nocy, może w cudownej chwili, postanowiłem zmienić swoje życie, zacząć wszystko od nowa, no może wszystko.