Wówczas byłoby wiadomo, co różni koalicjantów, a co łączy, i co jest podstawą współdziałania. Elektoraty by się sumowały, a nie odstraszały. W obecnej sytuacji demokraci zawadzają, bo czynią parlamentarną lewicę jeszcze bardziej mętną programowo. Od dawna wszystkie ruchy wokół składu partyjnego LiD, a także kierownictwa, są jedynie stwarzaniem pozorów, że coś się dzieje w kierunku ożywienia tej formacji.
"Polską lewicę uratować mógłby tylko przełom" - napisał wczoraj Piotr Zaremba. Dodajmy, że nie ma ku temu lepszej okazji. Pokus mniej niż kiedykolwiek, bo droga do władzy zamknięta, za to na kilka przynajmniej lat zabezpieczone jest miejsce w parlamencie oraz konieczna do uprawiania polityki infrastruktura. Dołujące sondaże, brak jasnych perspektyw, brak popularnych polityków i wszechobecna krytyka z zewnątrz, więc nic tylko przygotować nowe kadry i odważyć się na naprawdę lewicowy program. Bo tylko taki, a nie naśladowanie działań i języka przeciwników, może doprowadzić do jakiegoś istotnego przewartościowania politycznych sympatii w społeczeństwie. Strategiczne zadania stojące przed lewicą są jasne: odebrać elektorat "niezadowolonych" prawicowym populistom, skutecznie przekonywać do otwarcia się na zmiany obyczajowe oraz przeciwstawiać się klerykalizacji sfery publicznej. Innej drogi dla lewicy polskiej nie ma. Ale sam taki program, nawet dobrze przemyślany i konsekwentnie promowany, oczywiście nie wystarczy. Nikt w niego nie uwierzy, jeśli przekonywać będą do niego twarze, które kojarzą się z niesprawiedliwością transformacji i mimikrą w sprawach obyczajowych. Jeśli całe SLD nie podzieliło dotąd żałosnego losu Leszka Millera, to dowód dużej wytrwałości pozostałego jeszcze, naprawdę żelaznego, elektoratu.
Istnieje ścisłe iunctim między koniecznością zmiany programowej i zmiany kadrowej. Słusznie zauważył także publicysta DZIENNIKA, komentując możliwość objęcia przywództwa przez Jerzego Szmajdzińskiego, że "awans tego i tak wpływowego w swojej partii polityka były otwartym przyznaniem, że obóz lewicy nie ma obiecującego zasobu kadrowego poza dinozaurami ukształtowanymi przez dawny komunistyczny aparat". Tym bardziej że właśnie okazało się, iż w LiD są jeszcze młodzi i ideowi politycy. Gdy wierchuszka zajęta jest rywalizacją o przewodnictwo między Olejniczakiem i Napieralskim, powstała grupa Nowy Nurt, w której znaleźli się młodzi wiceprzewodniczący SdPl i SLD (Michał Syska i Artur Hebda), a także cały szereg innych niezgranych postaci trzymających się z daleka od nieistotnych wobec ogólnego marazmu sporów o przywództwo w SLD. To właśnie od polityków Nowego Nurtu usłyszeć można było jakiś sensowny głos w sprawie rządowych propozycji zmian w kodeksie pracy albo zachowania prokuratury wobec "Strachu" Grossa.
Obecne elity LiD zachowują się, jakby nie rozumiały, że polityka to tworzenie elektoratów - przekonywanie ludzi do zmiany poglądów, tak jak prawica przekonała w ostatnich latach dużą część społeczeństwa do konserwatyzmu - a nie dostosowywanie się do istniejących. Wygląda na to, że przywódcy LiD wolą spierać się o władzę nad partią, którą skazują sami na nieuchronną klęskę, zamiast być akuszerami rzeczywistego przełomu. Programów na lewicy dostatek, okazji do ich głoszenia coraz więcej. Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan", a teraz Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej przedstawiło właśnie projekt nowelizacji prawa pracy, które jest kolejnym krokiem w kierunku jego faktycznej likwidacji. Jeśli ten projekt przejdzie, pracodawca nie będzie musiał prowadzić ewidencji czasu pracy, w praktyce nie będzie więc musiał płacić za nadgodziny, bo pracownik nie będzie w stanie ich wykazać. Pracodawca nie będzie musiał konsultować ze związkami zawodowymi zwolnienia działacza związkowego, konsekwencji tłumaczyć nie trzeba. Będzie można za to zwalniać pracowników na zwolnieniu lekarskim, urlopie wypoczynkowym i pracownice w ciąży. Zamiast o nowych-starych kandydatach na przywódców SLD powinniśmy usłyszeć, jak partia ta zamierza przeciwstawić się niebezpiecznym pomysłom rządu.