Waszyngton Busha zasłynął też z wykorzystywania sojuszników do specyficznej wojny z terrorem, a zarazem ignorowania ich stanowiska w sprawach międzynarodowych czy ich interesów w stosunkach dwustronnych. Po drugie wykształcony w ostatnich latach model stosunków polsko-amerykańskich stawia premiera Tuska w mało komfortowym położeniu. Zarówno oportunistyczny proamerykanizm rządów lewicy, jak i naiwno-ideologiczny proamerykanizm radykalnej prawicy doprowadziły do swoistego uzależnienia Polski od USA w sprawach bezpieczeństwa oraz braku naszej samodzielności w relacjach z wielkim sojusznikiem. Waszyngton bardzo polubił tę sytuację i trudno ją będzie szybko uzdrowić. Przypomnijmy, administracja Busha dostała w ostatnich latach od Polski wszystko, czego chciała - szybko, lekko i bez żadnych zobowiązań ze swojej strony. Chodzi o udział w wojnie w Afganistanie, udział w wojnie w Iraku, potężny kontrakt na samoloty F-16 z marnym offsetem, prawie na pewno bazę systemu antyrakietowego USA oraz stałe poparcie Warszawy w różnych sprawach na forum międzynarodowym. Polska zadowalała się retoryką o "wspólnych wartościach" i walce "za naszą i waszą…".
Rząd Donalda Tuska stanął więc przed trudnym zadaniem zrównoważenia stosunków z Ameryką i już wizyty ministrów Klicha i Sikorskiego były okazją do zarysowania zmienionego podejścia Warszawy do relacji z Waszyngtonem. Teraz kolej na premiera, i to na niego spada ciężar dopowiedzenia, że Polsce zależy na ścisłych więziach z USA, ale konieczne są pewne zmiany - czyli ich lepsze wewnętrzne wyważenie. Jeśli do tego nie dojdzie, owe bliskie więzi z Ameryką stracą w naszym kraju cenny atut, którym jeszcze do niedawna było silne poparcie społeczne i wielka sympatia Polaków do Ameryki. To się szybko zmienia i te zmiany mogą się jeszcze pogłębić, jeśli Waszyngton nie nauczy się szanować mniejszego partnera i jeśli Warszawa nie będzie miała odwagi tego swemu sojusznikowi uświadomić.
A na czym ma polegać lepsze wyważenie stosunków z USA? Z jednej strony chodzi o utrzymanie i rozwój leżących w interesie Polski różnorakich powiązań z USA oraz utrzymanie silnej obecności Ameryki w Europie. Polacy mają wszelkie powody, aby tego chcieć. Z drugiej strony - stosunki te nie mogą stawać się ulicą jednokierunkową. Nie może być tak, że korzyści odnosi przede wszystkim jedna strona - ta większa, potężniejsza i bogatsza. Nierównoprawność stosunków dwustronnych zawsze w końcu prowadzi do reakcji, sprzeciwu i zakłóceń. Tego trzeba unikać i Amerykanie muszą to zacząć rozumieć, choć nie sądzę, aby była do tego zdolna administracja Busha, która jest niewątpliwie najbardziej egoistyczną, jednostronną i zapatrzoną w siebie administracją USA po II wojnie światowej. Premier Tusk powinien jednak szukać sposobu, aby przekonać partnera, że Polska zasługuje na więcej. A konkretniej chodzi o to, aby stosunki polsko-amerykańskie były nie tylko lepiej zrównoważone pod względem korzyści, ale również i to, aby nie koncentrować się w nich na sprawach militarnych i bezpieczeństwa, na których zależy Stanom Zjednoczonym. Jak do tej pory Amerykanom nadzwyczaj łatwo przychodziło przekonywanie naszych polityków do tezy, że co jest dobre dla Ameryki, jest dobre dla Polski. To się oczywiście może czasem zdarzać, ale tylko czasem i niezupełnie. Interesy stron, nawet bliskich sojuszników, nigdy nie są tożsame. Zgoda Warszawy na uzależnienie się w sprawach bezpieczeństwa od Waszyngtonu sprawiła, że w tej sferze coraz częściej zaczynamy być tak traktowani, jak Moskwa traktuje Mińsk.
Trzeba wyjść z tego zredukowania stosunków polsko-amerykańskich do spraw wojskowych, a ściślej - do udziału polskich żołnierzy w operacjach militarnych USA. Premier Tusk powinien zachęcać swych amerykańskich partnerów do większej inicjatywy i szczypty szczodrości w sferze stosunków gospodarczych, naukowych, technicznych, kontaktów międzyludzkich, do większego zainteresowania bezpieczeństwem energetycznym Polski. W tej ostatniej sprawie polskie nadzieje i oczekiwania (ropa z Iraku, gazociągi z rejonu Morza Kaspijskiego) również się nie potwierdziły. Mamy także prawo oczekiwać partnerskiego, niehegemonicznego zachowania USA w ramach NATO oraz w stosunkach USA - UE. I wreszcie - Polska nie powinna dać się wikłać w gry prowadzone przez Stany Zjednoczone wobec Rosji. Bo cenę takiego uwikłania będziemy ponosić wyłącznie my.
Przed szczególnie trudnym zadaniem premier Tusk stanie w Waszyngtonie w związku ze sprawą lokalizacji w Polsce bazy amerykańskiego systemu antyrakietowego. Istniejąca głęboka nierównowaga w tych negocjacjach na korzyść USA oraz gorliwe deklaracje prezydenta Lecha Kaczyńskiego o gotowości przyjęcia tej bazy, które pogorszyły naszą pozycję negocjacyjną, sprawiają, że trudno w tym momencie powstrzymać ten negocjacyjny walec. Presja i zabiegi Waszyngtonu rosną i trzeba mieć dużo odwagi, aby powiedzieć Amerykanom, że nie jesteśmy gotowi podpisać porozumienia w tej sprawie, jeśli nie będzie to służyć polskim interesom bezpieczeństwa. W tej chwili nic nie wskazuje na to, aby Waszyngton zechciał je uwzględnić w należytym stopniu, a jednocześnie wzmaga nacisk na szybkie podpisanie umowy o lokalizacji bazy. Jedyne, co może zrobić premier w Waszyngtonie, to nie ulec "urokowi" tej presji - jak to się stało w przypadku prezydenta Kaczyńskiego - oraz kontynuować negocjacje, a w razie ich dalszego, niekorzystnego dla nas przebiegu podziękować za ofertę. Nie należy się bać argumentu, że "Polska nie może sobie pozwolić na odmowę" (taki argument sugeruje zresztą satelicki status naszego kraju wobec USA). Wbrew zakompleksionym politykom czy serwilistycznym poglądom Polska ma wystarczająco wiele atutów, aby pozostać wartościowym sojusznikiem USA w tej części świata. Podstawy tego sojuszu są wystarczająco solidne, aby przetrwać fiasko rozmów w sprawie bazy MD.
Atutem premiera Tuska w Waszyngtonie - i Polski obecnie wobec USA - jest czas oraz to, że nie musimy Ameryki o nic prosić, a już zwłaszcza o wizy. Nie jesteśmy tam petentem w żadnej sprawie. Miesiące tej administracji są policzone. Możemy postawić na nowe otwarcie z przyszłą administracją, z którą stosunki nie będą obciążone modelem ukształtowanym od 2001 r. Polska jest krajem bezpiecznym i liczącym się członkiem Unii, dobrze rozwijającej się gospodarki, mocnego pieniądza, szybko malejącego bezrobocia, a do tego obecny rząd dba o dobre stosunki z sąsiadami, także tymi wielkimi. Nie musimy się chronić przed Rosją pod opiekuńcze skrzydła USA (co było świadomą taktyką poprzedniego rządu - i jest nadal ośrodka prezydenckiego). Zacznijmy więc cenić samych siebie, a wtedy i Waszyngton łatwiej doceni wartość polskiego sojusznika. Polska potrafi i może być lojalnym sojusznikiem wobec USA, ale nie powinna być sojusznikiem nierozumnym i za cenę niewspółmierną do własnych interesów.
Wychodząc z powyższych założeń, ktoś mógłby powiedzieć, że premier Tusk stanie w Waszyngtonie przed mission impossible. Ale niekoniecznie. Wystarczy nie bać się samodzielności i mieć wiarę we własną wartość i atuty. Amerykanie są inteligentni i pragmatyczni. Szybko nauczą się cenić takiego sojusznika. W tej części Europy lepszego nie znajdą.