W ostatnich dniach doszło do sytuacji bez precedensu – z anteny toruńskiej rozgłośni po raz pierwszy w świat poszedł komunikat o odwołaniu wielkiej manifestacji. 23 kwietnia Warszawa nie będzie świadkiem ani kolejnego "narodowego zrywu", ani miejscem gromkiego skandowania "tu jest Polska".

Reklama

Oficjalnie na falach toruńskiej rozgłośni mówi się o licznych tego przyczynach, od groźby zmanipulowania i politycznego wykorzystania manifestacji, przez trudności organizacyjne, na groźbie zamachów na życie liderów kończąc. Jakoś nie wspomina się o dwóch głównych powodach: możliwej klapie frekwencyjnej i dość stanowczego "nie" ze strony kościelnych przełożonych ojca dyrektora.

Już kilkadziesiąt minut po komentarzu ojca Tadeusza wygłoszonym tuż po głosowaniu w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego arcybiskup Gocłowski wyraził pogląd, że "ksiądz, a nawet każdy zakonnik, powinien być przede wszystkim dobrym księdzem, a nie marnym politykiem". I choć opinią abp Gocłowskiego o. Rydzyk z pewnością się nie przejął, to musiał uwzględnić stanowcze "nie" dla swoich pomysłów ze strony bezpośredniego przełożonego ojca Bożka. Ten nowy prowincjał redemptorystów już kilka miesięcy temu w wywiadzie dla KAI zaznaczył, że akceptując "nierozdzielność" Radia Maryja i osoby ojca dyrektora, nie będzie jednocześnie tolerował otwartego angażowania się w politykę.

Chociaż zapowiedź antyrządowej manifestacji i budowania nowego środowiska może dobrze wpływa na samopoczucie o. Rydzyka, to nowy prowincjał doskonale wie, że jakakolwiek wojna z obecnym rządem Kościołowi jest najmniej potrzebna. Stąd wezwanie władz zakonnych do wycofania się ojca dyrektora z organizacji politycznej manifestacji. Oczywiście Tadeusz Rydzyk mógł je zlekceważyć, podobnie jak czynił to wielokrotnie wcześniej, niemniej wiele wskazuje, że reakcja władz zakonnych byłaby teraz bardziej zdecydowana. Jak się wydaje, szef toruńskiej rozgłośni nie mógł liczyć nawet na zaprzyjaźnionych hierarchów - dziś, w przededniu kilku ważnych nominacji (zwłaszcza gdańskiej) nikt nawet z grupy najbardziej sprzyjających Toruniowi biskupów nie zaryzykuje konfliktu z rządem, a przecież planowana jawnie antyrządowa manifestacja pod sztandarami Radia Maryja do tego by prowadziła.

Reklama

Tadeusz Rydzyk potęgę swojego koncernu zbudował na słabości rozproszonych i podzielonych programowo mediów katolickich. Dysponując stałą i zdyscyplinowaną grupą słuchaczy - skupionych w Rodzinie Radia Maryja – umiejętnie włączał się do politycznych rozgrywek, "błogosławiąc" jednych, ganiąc innych. Umiał wykorzystać swoje 2 proc. elektoratu, a polityczne poparcie i układy przekuć na milionowe dotacje i subwencje. I tak "cud ojca dyrektora" mógł trwać jeszcze długo, gdyby nie splot kilku okoliczności. Najpierw rozpadła się namaszczona przez niego koalicja, potem PiS przegrało wybory, a wkrótce władzę w Zgromadzeniu Redemptorystów stracił główny obrońca ojca dyrektora - prowincjał ojciec Klafka. Na dodatek toruńskiej rozgłośni dość gwałtownie zaczęło ubywać słuchaczy. Dla jednych swoje zrobiło jasne stanowisko kardynała Dziwisza, dla innych - coraz większy pluralizm mediów katolickich. W tych okolicznościach coraz trudniej przekonać kogokolwiek, że katolicy w Polsce są prześladowani, a na kapłanów za każdym rogiem czekają siepacze.

Już ubiegłoroczna manifestacja, oficjalnie organizowana pod hasłami domagania się konstytucyjnej gwarancji dla bezwzględnej obrony życia, nie zaimponowała frekwencją. Kiedy po wyborach poddano weryfikacji, a następnie skreślono projekt szkoły ojca Rydzyka z priorytetowych inwestycji dofinansowywanych ze środków unijnych, a ostatnio zatrzymano dotację na odwierty wód geotermalnych, nie brakowało polityków z niedowierzaniem spoglądających na pustawe od manifestantów spod znaku toruńskiego radia ulice. Podważanie zasadności odebrania dotacji dla ojca dyrektora ograniczano do medialnych dyskusji i połajanek. Szefowi toruńskiej rozgłośni nie pomogło nawet chwilowe postawienie do pionu blisko stu posłów i senatorów - większość z nich ma bowiem świadomość, że reklama toruńskiej rozgłośni na załapanie się do Sejmu nie wystarczy, a o miejscach na listach będzie decydował Jarosław Kaczyński - i to bez względu na to, ile minut pozwoli mu mówić w swoim radiu ojciec Rydzyk. Tym samym marzenia o pospolitym ruszeniu musiały spełznąć na niczym.

Zamiast na ulicznej manifestacji słuchaczom i zwolennikom o. dyrektora przyjdzie się spotkać na lipcowej pielgrzymce na Jasną Górę. Trzeba mieć nadzieję, że ponieważ nie będzie tam ani premiera, ani ministrów - jak to drzewiej bywało - zarówno ojciec dyrektor, jak i jego najwierniejsi słuchacze będą mieli dużo czasu na przemyślenie, kim są i dokąd zmierzają. A ponieważ w tradycji katolickiej pielgrzymka powinna mieć wymiar pokutny, warto ją poprzedzić solidnym rachunkiem sumienia.