Polemizując z poglądami posła Jarosława Gowina na temat, kto powinien mieć prawo do in vitro, wiceszef "Gazety Wyborczej" redaktor Piotr Pacewicz przeciwstawił katolicką etykę seksualną prawom człowieka. To nie tylko dowód ignorancji, ale przede wszystkim próba odebrania prawa udziału w debacie publicznej ludziom wierzącym

Reklama

Gowin, który jest przewodniczącym zespołu ds. bioetyki, stwierdził kilka dni temu, że prawo do in vitro powinny mieć tylko małżeństwa, bo dziecko potrzebuje trwałej rodziny, a związki nieformalne takiej gwarancji nie dają. Wyraził też opinię, że większość patologii zdarza się w konkubinacie występującym w środowisku marginesu społecznego. Ma do takiej opinii prawo. Poglądy te tak poruszyły redaktorów "Gazety Wyborczej", że zrobili z nich najważniejszy problem dnia. Do czego też mieli prawo. Ale tu normalność się kończy. Zakłócił ją bowiem komentarz Piotra Pacewicza umieszczony obok artykułu relacjonującego problem.

Według wiceszefa "Wyborczej" przyznanie prawa in vitro tylko kobiecie i mężczyźnie, którzy są małżeństwem, łamie prawo do posiadania dzieci osób samotnych, par homoseksualnych i par żyjących w związkach nieformalnych. Do tego momentu argumenty wicenaczelnego "Wyborczej" mieszczą się w granicach normalnej wymiany poglądów.

Jednak Pacewicz idzie dalej i stwierdza, że opinie Gowina nie powinny mieć miejsca w debacie publicznej, bo wywodzi je z katolickiej wiary. "Bo Gowin lepiej nadaje się do obrony katolickiej etyki seksualnej niż do tworzenia prawa służącego ludziom, zgodnego z prawami człowieka" – kończy swój komentarz redaktor "Gazety Wyborczej".

Panie redaktorze, w którym momencie katolicka etyka seksualna jest sprzeczna z prawami człowieka? Czytam uważnie katechizm, czytam takie dzieła, jak "Miłość i odpowiedzialność" Karola Wojtyły i "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich" Jana Pawła II, i znajduję w nich niezwykłą troskę o godność człowieka i jego prawa, a zwłaszcza o prawa kobiety, a także dzieci. Mogę podejrzewać, że jest to diametralnie odmienna koncepcja praw człowieka niż Piotra Pacewicza, ale w imię jakich wartości redaktor Pacewicz uznaje jedne za słuszne, a inne za niesłuszne i odmawia Jarosławowi Gowinowi prawa ich wyrażania?

W poglądach Pacewicza szczególnie razi sugestia, że jeśli ktoś oficjalnie przyznaje się do katolicyzmu i głosi opinie zgodne z nauczaniem Kościoła, to nie ma prawa zabierać głosu w debacie publicznej. Taki pogląd byłby uzasadniony, gdyby katolicy, chcąc przeforsować pewne rozwiązania prawne, argumentowali je wskazaniami wiary. Tymczasem Kościół już od Soboru Watykańskiego II w debacie publicznej używa argumentów racjonalnych, powołuje się na prawa naturalne, choć oczywiście wywodzi je z przesłanek religijnych. Także Jarosław Gowin, choć publicznie nie ukrywa swego katolicyzmu, nie użył argumentacji religijnej, lecz powołał się na dobro dziecka. Sugerowanie, że powinien zająć się obroną "katolickiej etyki seksualnej" jest po prostu próbą odebrania głosu katolikom. Próbą wskazującą na brak szacunku dla wolności wypowiedzi. Przecież zdecydowana większość zasad rządzących naszą cywilizacją wywodzi się z chrześcijaństwa.

To przykre, ale opinie redaktora Pacewicza budzą upiory religijnego fundamentalizmu spod znaku Radia Maryja. Jeśli bowiem wicenaczelny "Gazety" przeciwstawia katolicką etykę seksualną prawom człowieka, to nie należy się dziwić, że takie stwierdzenia będą koronnym dowodem na głoszoną przez ten nurt tezę, że w Polsce Kościół jest prześladowany i odbiera mu się prawa uczestniczenia w życiu publicznym. A przecież między laicyzmem "Wyborczej" i obroną przez Radio Maryja oblężonej twierdzy katolicyzmu mamy normalną Polskę, w której ludzie wierzący i niewierzący mogą żyć zgodnie ze swoim sumieniem i wyrażać swoje poglądy bez odbierania sobie nawzajem prawa do istnienia.