Przekazanie moskiewskiego tronu przez Władimira Putina to coś znacznie więcej niż prosta sukcesja władzy. Oznacza początek nowej Rosji budującej swoją siłę w oparciu o gospodarkę, a nie tylko agresywną politykę zagraniczną i wewnętrzną - tak przynajmniej założyli kremlowscy stratedzy. Jeśli plan się powiedzie, Rosja będzie mocarstwem w rzeczywistości, a nie tylko w deklaracjach swoich przywódców. Jeśli nie, pozostanie tym, czym jest dziś - słabym państwem na dorobku.
Dzieje współczesnej Rosji układają się w cztery wyraźne cykle. Jej początki giną w mrokach epoki Gorbaczowa. Gensek stworzył warunki, aby Rosjanie w ogóle zaczęli myśleć o swoim państwie narodowym, ale też zaraził je - już w dniu narodzin - wszystkimi chorobami konającego Związku Sowieckiego. Korupcją, nepotyzmem, pogardą dla człowieka, rozpasaniem oligarchii.
Potem nastała epoka Jelcyna. Był to - z punktu widzenia Rosji - czas klęski we wszystkich dziedzinach życia państwowego. Militarnej, politycznej i ekonomicznej. Rosja przegrała wojnę w Czeczenii, nastąpiła zapaść gospodarki i rabunkowa prywatyzacja. Runęły wszelkie pomysły na demokratyzację kraju i związanie go z Unią Europejską. Po Jelcynie demokracja i wolny rynek kojarzą się Rosjanom jedynie z rabunkiem, bandytyzmem, nędzą i samowolą byle urzędniczyny czy milicjanta. Smutę zakończyło wstąpienie na kremlowski tron cara reformatora - Władimira Putina.
Nastała nowa epoka. Władca scementował państwo, rozgromił Czeczenów, obezwładnił oligarchów, odrodził gospodarkę, przywrócił Rosjanom dumę z ich kraju. Uporządkował nadbudowę, ale nie poświęcił zbyt wiele uwagi bazie, używając terminologii sowieckiej. To właśnie zadanie dla Miedwiediewa. Objął władzę, by podeprzeć putinowe, imperialne stropy solidną gospodarką.
Program Miedwiediewa wygłoszony na Syberii w lutym tego roku, już po wytypowaniu go przez Putina na przyszłego prezydenta, wskazuje nowe wyzwania. Rosja stawia na innowacje, inwestycje, infrastrukturę i instytucje (zreformowanie ich). Nie jest to typowo rosyjskie bicie propagandowej piany. Kraj dokładnie tego potrzebuje, by przerodzić się w prawdziwe mocarstwo. Putin posprzątał bałagan po Jelcynie, odbudował państwo. Miedwiediew chce mu dać silne podwaliny do rozwoju. Oto cel sukcesji.
Gdyby operacja powiodła się, gdyby Miedwiediew przełamał niemoc kremlowskich mandarynów i pchnął ich do pracy dla przyszłości kraju, Rosja może być za dziewięć lat naprawdę potężna. Zadanie jest jednak niezwykle trudne. Nowy lider napotka na swojej drodze kłody. Pierwsza to... Putin. Wygląda na to, że były prezydent pozostawi sobie głos rozstrzygający w polityce zagranicznej, dając swojemu następcy swobodę w reformowaniu kraju. Kiedyś jednak ich kompetencje wejdą w kolizję.
Czy obaj wodzowie Rusi będą wówczas umieli rozstrzygnąć spory w ciszy gabinetów, nie wychodząc z nimi na ulice i ekrany telewizorów? Kolejna kłoda to rosyjska duma. Putin wmówił Rosjanom, że żyją w mocarstwie. Skoro tak, muszą zachowywać się na arenie międzynarodowej mocarstwowo. Takie postępowanie utrudni budowę silnej gospodarki, co – w wypadku Moskwy – wymaga współpracy z Zachodem. Rosja niewątpliwie przepoczwarza się. Musimy jednak zaczekać, by dowiedzieć się, czy wyłoni się z tego motyl czy modliszka.