Ludność Birmy dotknął podwójny kataklizm. Padła ofiarą klęski żywiołowej o ogromnym zasięgu i klęski politycznej narzuconej przez rządzącą juntę wojskową, która blokuje nadejście pomocy. Wielu ludzi poniosło śmierć, żywioły wciąż zagrażają życiu pozostałych, zwiększa się ryzyko epidemii: wspólnota międzynarodowa jest oburzona tym, jak uporczywie wojskowi z Rangunu odrzucają propozycje pomocy.

Reklama

Francuskie prawo określa taką postawę mianem "nieudzielenia pomocy osobie znajdującej się w niebezpieczeństwie". Osoba, która dopuści się tego przewinienia, podlega karze. Prawo międzynarodowe nie jest aż tak dopracowane, tym niemniej to pojęcie nie jest mu całkiem obce. Moralność międzynarodowa i polityka uzupełniają brakujące nakazy.

Sytuacja w Birmie jest kwintesencją dosyć nietypowej sprzeczności pomiędzy polityką i humanitaryzmem. Dostęp do ofiar konfliktów zbrojnych był zawsze utrudniony, ponieważ strony walczące obawiały się relacji osób niosących pomoc opisujących okrucieństwo starć i akty przemocy wobec ludności cywilnej.

Z drugiej strony, relatywne odpolitycznienie sytuacji w czasie kataklizmów ułatwiało niesienie pomocy. Kraje dotknięte klęską wręcz o nią prosiły. Tymczasem cyklon w Rangunie nie zdołał otworzyć granic Birmy. Propozycje pomocy wzbudzają nieufność i spotykają się z odmową, jak gdyby nie chciano wpuścić pomocy humanitarnej ze strachu, że ratownicy ujrzą to, czego nie da się wyrazić słowami.

Na pytanie: "Czy należy im pozwolić umrzeć?", daliśmy już w przeszłości jasną odpowiedź negatywną. Przez czterdzieści lat Lekarze bez Granic oraz Lekarze Świata przekraczali granice z narażeniem życia lub wolności, żeby nieść pomoc ofiarom klęsk żywiołowych i konfliktów zbrojnych.

Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1988 i 1990 roku przyjęło dzięki zabiegom francuskiej dyplomacji rezolucje głoszące zasadę wolnego dostępu do ofiar "klęsk żywiołowych i innych sytuacji nadzwyczajnych" dla organizacji niosących pomoc. Od tamtej pory ta zasada została powtórzona przez Radę Bezpieczeństwa w ponad trzystu tekstach dotyczących ponad 20 konfliktów. Za każdym razem Rada dawała świadectwo swoich kompetencji w dziedzinie praw człowieka i domagała się ich respektowania.

Podczas światowego szczytu, 16 września 2005 roku, kraje członkowskie na Ogólnym Zgromadzeniu podjęły wobec siebie zobowiązanie: "Wyrażamy swą gotowość do podjęcia w sytuacji, gdy środki pokojowe okażą się niewystarczające, a władze krajowe wyraźnie i jednoznacznie niezdolne do ochrony swej ludności przed ludobójstwem, zbrodniami wojennymi, czystkami etnicznymi oraz zbrodniami przeciw ludzkości, akcji zbiorowej, przeprowadzonej w odpowiednim czasie i w sposób zdecydowany, w ramach Rady Bezpieczeństwa i w zgodzie z postanowieniami Karty, włączając w to postanowienia Rozdziału VII, oraz na podstawie indywidualnej oceny każdego przypadku i przy współpracy z właściwymi organizacjami regionalnymi".

Reklama

Ta norma, ogłoszona pod nową nazwą "odpowiedzialność za ochronę", została przewidziana jednak tylko na wypadek konfliktów zbrojnych. Jako że w Birmie mamy do czynienia z klęską żywiołową, ta norma jej nie obejmuje. W związku z tym jedyne zobowiązania, jakim podlegają członkowie rządzącej Birmą junty, to poszanowanie praw człowieka i rezolucja ZO ONZ.

Zgodnie z zasadą subsydiarności, którą nałożyliśmy na nas samych w 1988 r., kraj o największym zakresie kompetencji terytorialnych staje się głównym odpowiedzialnym za organizację, prowadzenie i dystrybucję pomocy w przypadku katastrofy. Jedynie, gdy ten kraj nie jest w stanie sam stawić czoła sytuacji, czy to z powodu braku środków czy woli politycznej, wspólnota międzynarodowa może przejąć jego rolę, aby pomóc zagrożonej ludności.

Rosjanie od razu zrozumieli działanie tej zasady. Po trzęsieniu ziemi w Armenii w grudniu 1988 roku, w dzień po przyjęciu rezolucji otworzyli swoje granice dla niosących pomoc po raz pierwszy od 1917 roku. W ciągu niecałych 48 godzin wylądowaliśmy w Erewanie i dostarczyliśmy materiały, personel, żywność, lekarstwa i szpitale polowe gotowe do działania. Związek Radziecki był pierwszym krajem, który zastosował rezolucję 43/131.

Dziś Chiny są dość przyjaźnie nastawione do tych, którzy pragną pomóc ich obywatelom dotkniętym trzęsieniem ziemi w Wenchuanie. 13 maja zapowiedziały, że zaakceptują międzynarodową pomoc finansową i materialną, choć warunki wpuszczenia zagranicznych ekip ratunkowych są wciąż jeszcze dość sztywne.

W przypadku Birmy rozmowy, które od kilku dni trwają przy ONZ na poziomie bilateralnym, przedkładają normy chroniące suwerenność państwa nad te chroniące życie ludzkie. Mówimy o cierpieniu i słyszymy w odpowiedzi: procedura. Mówimy otwarcie o zapowiadającej się śmierci tysięcy nowych cywili i wytyka nam się wtrącanie się do spraw wewnętrznych suwerennego państwa. Wyposażyliśmy "Mistral", okręt marynarki francuskiej, w tysiące ton pomocy i materiałów medycznych. Nie wiemy jednak, czy ten towar będzie mógł być rozładowany, gdy okręt dopłynie na miejsce.

Czy pozwolimy im umrzeć? Tym samym znów znajdziemy się w czasach, kiedy prawa człowieka nie powinny obchodzić społeczności międzynarodowej. Wojskowi birmańscy robią, co chcą, z ofiarami katastrofy, pozostawiają ich bez pomocy, podczas gdy dziesiątki państw mobilizują siły, żeby im pomóc.

Rada Bezpieczeństwa może podjąć decyzję o interwencji, aby wymusić dostęp pomocy humanitarnej, jak to już zrobiła w niedawnej przeszłości. Ile to już korytarzy zostało otwartych w strefach konfliktu: w Kurdystanie (błękitne drogi), w Bośni (mosty powietrzne), w Somalii (korytarze dostępu), w Ruandzie (operacja Turkusowa), w Dubrowniku (przerwanie blokady)? Czyżby oburzenie wywołane tymi masakrami było silniejsze niż to, które wzbudzają topielcy i umierający z głodu na wsi birmańskiej?

Od roku 1988 ONZ wielokrotnie przypominała, że "pozostawienie ofiar klęsk żywiołowych… bez pomocy humanitarnej jest zagrożeniem dla życia ludzkiego i zamachem na godność człowieka", i nawoływała, aby państwa, które potrzebują takiej pomocy, ułatwiały jej udzielenie, "w szczególności dostarczenie żywności, lekarstw i opieki medycznej, do których dostęp jest dla ofiar niezbędny".

Chodzi tu o jedno z fundamentalnych praw człowieka i można by je przeciwstawić jako argument rządowi w Rangunie, który 8 grudnia 1988 roku zgodził się na przyjęcie tej rezolucji… Polityka międzynarodowa, moralność w sytuacji nagłej potrzeby wymagają, aby uszanować to prawo. Kraje członkowskie Rady Bezpieczeństwa mogłyby od tego odstąpić jedynie za cenę tchórzostwa.