Według oficjalnych danych, w Birmie po uderzeniu cyklonu Nargis zginęło 22 tysiące osób. Dane te mogą być jednak mocno zaniżone. Jeden z birmańskich wojskowych powiedział agencji AFP, że w samym tylko mieście Labutta cyklon mógł zabić 80 tysięcy ludzi. Amerykanie uważają, że rządząca Birmą wojskowa junta zaniża liczbę ofiar, a podczas cyklonu zginęło nawet 100 tysięcy osób.

Reklama

Wojskowy reżim długo nie chciał otworzyć granic dla transportów z żywnością, wodą i lekami. W końcu - pod naciskiem wielu krajów, w tym USA - generałowie wpuścili zagraniczną pomoc. Ale wcale nie pomagają w jej rozdzielaniu między potrzebujących.

Junta ma ważniejsze sprawy na głowie. Dziś w Birmie odbyło się referendum konstytucyjne. Projekt przygotowała junta, która obiecuje, że nowa konstytucja spowoduje demokratyzację tego jednego z najbardziej zamkniętych krajów na świecie. Na wszelki wypadek jednak głosowania nie zorganizowano w rejonach najsilniej dotkniętych kataklizmem. Tak wynik byłby raczej niekorzystny dla władz.

Dokument napisali sami wojskowi, dlatego trudno podejrzewać, bu dobrowolnie po kilkudziesięciu latach oddali władzę. I tak jest rzeczywiście. Konstytucja zakłada kontrolę armii nad najważniejszymi dziedzinami życia. Wojskowi w każdej chwili będą mogli też stawiać weto i zagwarantowali sobie stała liczbę miejsc w parlamencie. Obserwatorzy uważają, że ma to niewiele wspólnego z demokracją, a chodzi tylko o zamydlenie oczu opinii międzynarodowej.