Tak jak nie było wiadomo, kto rządzi Lewicą i Demokratami - Olejniczak? Napieralski? Borowski? - tak po rozwodzie z demokratami nadal nic nie wiadomo. Sytuacja wewnątrz SLD robi się coraz bardziej napięta i wszystko wskazuje na to, że jeden drugiego podgryza w walce o pozycję lidera. Wojciech Olejniczak na swoim blogu zamieścił motto: "Mądre rządy zamiast głupich wojen". Do kogo te słowa, panie przewodniczący? Na razie odnoszę wrażenie, że on sam mądrze rządzić nie umie i prowadzi kolejne wojenki. Najpierw w dość zaskakujący sposób rozstał się z demokratami, teraz Marek Borowski znów go namawia, by powrócił do formuły LiD. Jednak w Partii Demokratycznej są osoby z dobrymi nazwiskami i pięknymi biografiami i trudno od nich oczekiwać, że będą na każde zawołanie szefa SLD przychodzić i wychodzić z LiD. W świat poszła też pogłoska, że w ramach odnawiania SLD silną pozycję odzyskuje w nim Krzysztof Janik ze starej gwardii. I prawdę mówiąc, sama już nie nadążam za kolejnymi niezliczonymi pomysłami Wojciecha Olejniczaka na odnowienie polskiej lewicy.

Reklama

Grzegorz Napieralski nie zostaje w tyle. Wyraźnie marzy mu się rola polskiego Zapatero, o czym zresztą sam publicznie mówi. Wymyślił, że nic tak dobrze nie zrobi Sojuszowi, jak rozpętanie nowej wojny z Kościołem, więc wezwał do wypowiedzenia konkordatu. Trochę to nielogiczne, biorąc pod uwagę, że konkordat z Watykanem zawarł rząd lewicowy - ale do nielogiczności w tej formacji należałoby już przywyknąć. Napieralski proponuje i inne "świeże" pomysły: opodatkowanie księży czy liberalizację aborcji - tak jakby Sojusz miał mało czasu za swych rządów, żeby wszystkie takie postulaty wprowadzić w życie. Widać dużo łatwiej trąbić o lewicowej duszy, kiedy jest się w opozycji i nie trzeba podejmować realnych decyzji. Za rządów SLD liberalizacja aborcji nie została przeprowadzona, za to wprowadzono podatek Belki, zlikwidowano bary mleczne i utrudniono studentom podróże koleją. A dziś lewica jak zwykle spodziewa się, że wyborcy mają krótką pamięć.

Sojusz wyraźnie goni w piętkę i sam nie bardzo wie, czego chce. Brak mu przywódcy na miarę Aleksandra Kwaśniewskiego. Wszyscy spodziewali się, że wróci na polską scenę polityczną jako ten mentor i mąż opatrznościowy lewicy, a jak się skończyło - pamiętamy. Bez jasnego przywództwa wszyscy się tam powoli zagryzają. W czerwcu czekają Sojusz wybory nowych władz i coraz bardziej skłaniam się ku opinii, że zamiast Olejniczaka czy Napieralskiego przewodniczącym zostanie czarny koń - może Jerzy Szmajdziński?

Ale najlepiej by było, żeby cichy doradca i rzekomy mózg lewicy Sławomir Sierakowski opuścił bezpieczną przystań publicysty i na poważnie wszedł do polityki. Skoro ma na wszystko świetne recepty i - jak mówią - sam przekonał Olejniczaka do rozwodu z demokratami, a w dodatku ponoć dysponuje poparciem wielu młodych ludzi, powinien stanąć do otwartej politycznej walki. Ale zanim to zrobi, moja dobra rada: niech przestanie palić tyle papierosów. To już niemodne. A jeśli już musi, to niech czasem opróżnia popielniczki. Na razie bowiem każde jego zdjęcie okraszone jest stosem niedopałków i nie wiadomo, czy to prawdziwy nałóg, czy pseudointelektualna kreacja.