W rzeczywistości bowiem traktat zwiększa rolę państw i polityczności w Unii. Tożsamość Europy, którą tworzy, nie jest żadną hierarchią podmiotów opartą na ujednolicaniu struktur - tak jak jest w wypadku tradycyjnego państwa narodowego. Opisana w traktacie tożsamość Unii staje się raczej polem wyborów dokonywanych przez państwa i polityków między pozostającymi w stałym napięciu normami kulturowymi i prawnymi. W traktacie zawarte są instrumenty, które pozwalają poszczególnym państwom na elastyczne dokonanie tych wyborów, na stworzenie swojej własnej kombinacji norm. Dokument wymusza jedynie refleksję nad własną tradycją i stadium rozwoju danego państwa. Takie lekkie, refleksyjne zarządzanie zwiększa suwerenność poszczególnych państw. W każdej materii bowiem traktat pozwala dokonywać poszczególnym państwom indywidualnych wyborów.

Reklama

Co więcej - traktat lizboński jest elastyczny nawet w zakresie pomocy ekonomicznej. To od polityków poszczególnych państw zależeć będzie zakwalifikowanie typu pomocy - choćby dla naszego PKP - jako albo usługi publicznej - co da większe środki i jednocześnie otworzy pole konkurencji - albo też jako pomocy społecznej, skierowanej na samowystarczalność tej instytucji. W każdym właściwie artykule traktatu zawarte są możliwości wyboru dla państw narodowych.

Traktat tworzy więc nowy model Europy, oparty na zwiększonej autonomii biurokracji wymierzonej w dyktatorskie zapędy wielkich państw i w bilateralne sojusze - jak na przykład układ Rosja-Niemcy. Zwiększenie roli biurokracji służy zapewnieniu równomiernego rozwoju poszczególnych państw i pilnowaniu jednakowych reguł obowiązujących wszystkich członków Unii. Temu, by choćby w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, nie został poszkodowany kraj taki jak Polska.

To traktat, który jest naprawdę dobry i stwarza pole do porozumiewania się polityków ze społeczeństwami - właśnie dlatego, że podnosi podstawowe, kluczowe problemy Europy nie przedstawiając jednocześnie gotowych rozwiązań.

Rozumiem zatem, że część posłów PiS pozostaje pod wpływem środowiska bliskiemu o. Rydzykowi, w którym na co dzień funkcjonują. Ale Jarosławowi Kaczyńskiemu naprawdę się dziwię. Sprzeciwia się on bowiem powrotowi państwa narodowego w najlepszej dla nowoczesnej prawicy odnowionej i refleksyjnej formule. Ulega w tym zaś ludziom z kręgu LPR, Radia Maryja, postaciom takim jak Jerzy Robert Nowak. Te środowiska lokalnymi kanałami wpływały na poszczególnych posłów PiS, których losy mimo wszystko zależą bardziej od regionu niż Jarosława Kaczyńskiego. I dopięły swego. To stwarza bardzo niebezpieczną sytuację. Zwłaszcza przy jednoczesnej labilności prezydenta, który dziś być może zapomni o tym, że sam negocjował traktat.

Kiedy zaś trwały negocjacje, skupiano się głównie na targach o system głosowania, niemal pomijając kwestie naprawdę ważne. Na to, że traktat pozwala spojrzeć na Europę jako na płaszczyznę wyborów uregulowanych wspólnymi standardami i warunkami brzegowymi.

Jeżeli więc dziś dojdzie do tego, że PiS utrudni ratyfikację traktatu, a prezydent jej nie podpisze, będzie to po prostu nieszczęście. Zwłaszcza w kontekście tego, że 80 proc. społeczeństwa popiera głębszą integrację Europy a młode pokolenie rozumie i docenia ten niedyrektywny system warunkowanego programowania i refleksyjnego zarządzania. Jarosław Kaczyński stanowczo nie powinien więc w tej materii pozostawiać pola manewru prymitywom i cynikom z kręgu Radia Maryja. Zwłaszcza, że logika prawa i tak nie pozwala na wprowadzenie żadnych zastrzeżeń do ustawy ratyfikującej traktat. Przecież jednoznacznie już zapowiedzieliśmy, że pomijamy kwestię Karty praw podstawowych. A próba dodawania dziś jakichś nowych warunków przez kogoś, kto jak Jarosław Kaczyński, traktat współnegocjował, naraża go na śmieszność.