Łagodny w tonie komunikat po paryskim spotkaniu prezydentów Polski i Francji nie zatarł fatalnego wrażenia, jakie wywarł w ostatnich dniach wymachujący oskarżycielsko palcem Nicolas Sarkozy. I nie bardzo wiadomo, co mogłoby je zatrzeć.

Francuski przywódca popełnił błąd większy, niż się wydaje. Oskarżycielskie palce zobaczyli bowiem nie tylko Polacy, ale także mieszkańcy wszystkich mniejszych krajów Unii Europejskiej. W polityce liczą się nie tylko argumenty i kalkulacje. Liczą się też, a czasami nawet przede wszystkim, emocje. Niedawne wystąpienie Sarkozy'ego w Parlamencie Europejskim podniosło nam ciśnienie tak bardzo, że nawet jeśli była w nim jakaś logika, to nikt o niej nie pamięta. Żaden mniejszy kraj nie lubi być pouczany przez większych i silniejszych. Ale jeśli jeszcze robi to prezydent kraju, który obejmuje przewodnictwo w UE, staje się to podwójnie nieznośne i fatalnie wróży na najbliższe sześć miesięcy.

Gdy kilka tygodni temu Nicolas Sarkozy, owacyjnie witany, wchodził do gmachu polskiego parlamentu, były uściski, uśmiechy, flesze i miła albo nawet serdeczna atmosfera. Były też słowa, które (jeśli serio traktować przemówienia polityków) mocno zapadły nam wszystkim w pamięć. Sarkozy, poza dyplomatycznymi uprzejmościami, zdobył się na zdania tyleż emocjonalne, co urzekające. Przypomniał, że Francja prowadziła wojny w wielu miejscach na świecie, żołnierze francuskiej armii bili się z żołnierzami wielu krajów. Ale nigdy nie walczyli z Polakami. Ktoś powie: taka była historia. Ktoś inny zauważy, że tak właśnie buduje się dobre fundamenty pod najnowszy rozdział polsko-francuskiej przyjaźni. Słowa te odbiły się echem i jakoś tak cieplej robiło się na sercu. Po słynnej radzie innego francuskiego polityka, żebyśmy siedzieli cicho w przedpokoju, była to miła odmiana.

Dziś okazuje się, że Sarkozy nie wykazał się ani elegancją, ani konsekwencją. Tej ostatniej zabrakło, bo tak gwałtowna zmiana temperatury uczuć przystoi płochliwemu młodzianowi, a nie mężowi stanu. Tej pierwszej nie było, bo kto to widział, by palcem wskazywać innemu prezydentowi, co powinien robić. Termin "Francja elegancja" od kilku dni kojarzy się nam zupełnie inaczej.

W tym, co powiedział Sarkozy, najgorzej jednak zabrzmiał zawoalowany żal, że Unia przyjęła nowych członków za szybko, bo najpierw powinna się sama zreformować. A dopiero potem poszerzać. Krótko mówiąc, można ten pogląd zinterpretować tak: "żałuję, że nie ustaliliśmy wcześniej reguł gry, do których wchodząc do UE, musielibyście się dostosować. A teraz pyskujecie".

Trudno się nie dziwić woltom wykonywanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego wokół ratyfikacji traktatu lizbońskiego.

Mogę uważać, że wolty te nie budują prestiżu Polski w Europie i nie czynią nas poważnym i przewidywalnym partnerem. Ale nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że jakikolwiek zagraniczny polityk przywołuje nas do porządku na międzynarodowym forum.

Liczymy jednak na to, że prezydent Sarkozy nieco się zreflektował, że być może w parlamencie w Strasburgu zapędził się za daleko i próbuje dzisiaj zatrzeć złe wrażenie.

Zadanie jest oczywiście karkołomne, ale być może temu służy, podobno tajny, a już trochę znany, plan wspólnego działania prezydentów Polski i Francji na rzecz przekonania krajów UE, które dotąd nie ratyfikowały traktatu lizbońskiego. Tak naprawdę chodzi o jeden kraj - naszego sąsiada Czechy i ich prezydenta Vaclava Klausa. Jak wiadomo, ma on niezłe stosunki z prezydentem Kaczyńskim. Głowa czeskiego państwa otrzymała nawet w ubiegłym roku Order Orła Białego z rąk naszego prezydenta.

Być może rzeczywiście Sarkozy próbuje zatrzeć złe wrażenie i stąd ten przeciek o "tajnym" planie. Ale jeśli to prawda, to skończy się tak, jak w dowcipie: portfel się znalazł, ale niesmak, po wystąpieniu Sarkozy'ego, pozostał...

Trudno nie zauważyć, że zmianie uległo też stanowisko Lecha Kaczyńskiego w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Słowa prezydenta na temat ratyfikacji traktatu dla DZIENNIK z całą pewnością były "przeciekiem kontrolowanym". Nie mogę bowiem uwierzyć, że Kancelaria Prezydenta nie autoryzowała tego wywiadu. Być może po prostu prezydenta naszła refleksja w tej sprawie.

To wszystko jest jednak drugorzędne wobec faktu, że przywódca Francji zachował się w sposób dla nas nie do zaakceptowania.

Sarkozy uwiódł Francuzów, którzy jednak bardzo szybko po wyborze go na prezydenta mieli dosyć jego występów medialnych i doniesień o jego życiu prywatnym. Prezydent Francji uwodził i nas, by krótko potem przyjąć postawę surowego belfra, który wytyka błędy i poucza. Ciekawe, w jakiej atmosferze za pół roku Nicolas Sarkozy będzie oddawał przewodnictwo w Unii. I jak duża będzie grupa tych, którzy powiedzą: zawiódł nas pan, panie prezydencie.























Reklama