Artykuł bowiem rodzi bardzo wiele pytań. Przede wszystkim zdumiewa mnie, jak to możliwe, że minister Zbigniew Ziobro, mając wgląd w zeznania złożone przez Baszniaka już dwa i pół roku temu, nie przypilnował w należyty sposób prokuratorów, by wątki przez niego wskazane dogłębnie zbadali. Jeśli okazuje się, że po ponad dwóch latach nie przekłada się to na akt oskarżenia - poza oskarżeniem Sławomira Millera, ale z zupełnie innych artykułów kodeksu karnego - to zaczynam się zastanawiać, czy to, co mówi Baszniak, jest wiarygodne. Jego zeznania brzmią smakowicie, ale dlaczego nie zaowocowały przedstawieniem aktu oskarżenia komukolwiek? Dlaczego nie wiemy nic o zaawansowanym śledztwie? Czy dwa lata to za mało, żeby zweryfikować tak sensacyjne informacje?

Reklama

Do rozważenia zostaje też sprawa związków Zbigniewa Baszniaka ze służbami specjalnymi. I wreszcie ostatnia kwestia: nie wierzę, by miliony dolarów można było swobodnie do Polski przywozić w walizkach i przekazywać je politykom albo dokonywać przelewów, nie zostawiając żadnych śladów.

Z tych powodów do zeznań byłego wiceministra i biznesmena podchodzę z najwyższą ostrożnością. I dlatego nie potrafię teraz rozstrzygnąć jednoznacznie, czy są one wiarygodne, czy też to konfabulacja czystej wody.

Zbigniew Ziobro jako prokurator generalny miał sporo czasu, żeby ten materiał przekuć w dowody na tyle mocne, żeby rozpocząć proces. Dlaczego tego nie zrobił? A może weryfikacja tych zeznań doprowadziła śledczych do wniosku, że zawierają nieprawdziwe informacje? Na razie tego nie wiemy. Oczekuję na ruch ze strony prokuratury. Albo niech zwoła konferencję prasową i wyjaśni, dlaczego nie pojawił się w tej sprawie ani oskarżenia i ani skazani. Albo niech potwierdzi, że prowadzone jest intensywne śledztwo.

Reklama

Gdyby jednak rzeczywiście okazało się, że informacje dostarczone przez Baszniaka są wiarygodne, oznaczałoby to wielki triumf Jarosława Kaczyńskiego. Mielibyśmy namacalny dowód na to, że III RP była pasmem patologii i wielkich przekrętów. Ciągle jednak zastanawia mnie, dlaczego Jarosław Kaczyński, mając sporo czasu na weryfikację informacji zawartych w zeznaniach biznesmena, nie zrobił nic. Skoro nie wykonał żadnego ruchu, mam prawo powątpiewać, czy rzecz ma się aż tak dramatycznie, jak przedstawiał to Baszniak. Czy nie są to opowieści człowieka, który obawiając się, że zmieni status ze świadka na oskarżonego i trafi do aresztu, mówił to, czego oczekiwali od niego śledczy? Nie umiem tego ocenić. Ale niecierpliwie czekam, by choć na część tych pytań otrzymać odpowiedź.

Odrębną kwestią jest samo przekazanie przez Zbigniewa Ziobrę akt ze sprawy mafii paliwowej Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jeśli rzeczywiście wersja, którą znamy z medialnych przekazów, się potwierdzi, to byłby to ze strony Ziobry ruch i politycznie, i prawnie fatalny. Wywożenie akt i przewożenie ich do szefa partii - w towarzystwie prokuratora, który ma udzielać dodatkowych informacji - jest po prostu skandalem. Dorabianie dziś ideologii, że Jarosław Kaczyński był członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, to oczywiście próba ucieczki od odpowiedzialności.