To przesłuchanie rzeczywiście odbyło się w szklanej klatce, pod osłoną najnowocześniejszych urządzeń zagłuszających i antyszpiegowskich, a jego stenogram został uznany przez Kancelarię Prezydenta za najtajniejszy w państwie.

Ale przecież słynne już cytaty z Lecha Kaczyńskiego: "Proszę zaprotokołować: potwierdził, że zna Rona Asmusa". "Proszę zaprotokołować: odmawia odpowiedzi na pytanie, czy jest tłumaczem", a także niepochodzący już ze szklanej klatki, ale z korytarza Pałacu Prezydenckiego bon mot Radosława Sikorskiego "Można być prezydentem, ale można też być chamem" - nie zawierają ani danych technicznych Patriotów, ani wiedzy o ukształtowaniu terenu w okolicach Słupska, ani nawet nie można się z nich dowiedzieć, z jakiego materiału szyje się onuce czy może już nawet ultranowoczesne elastyczne skarpety dla polskich żołnierzy.

O tym, że Lech Kaczyński, zostając prezydentem w sytuacji totalnego konfliktu politycznego, nie wytrzymał jego natężenia i rozsypał się emocjonalnie, wie zarówno polska opinia publiczna, jak i obce stolice - w tym Amerykanie, Rosjanie czy Niemcy. Jest to wiedza powszechna co najmniej od czasu afery z "Tageszeitung", kiedy kretyński i wredny paszkwil w drugorzędnej niemieckiej gazetce sparaliżował polską prezydenturę na kilka tygodni. Od tamtej pory każdy wewnętrzny i zewnętrzny partner lub przeciwnik Polski, prezydenta czy PiS, jeśli tylko chce zdestabilizować urząd prezydencki, publicznie obraża Lecha Kaczyńskiego. Bo to zawsze działa.

A może głęboko ukrywaną tajemnicą naszego państwa jest to, że Platforma Obywatelska nie ma cierpliwości, by czekać do końca kadencji Lecha Kaczyńskiego? Bo po pierwsze prezydenckie weta utrudniają im rządzenie, a po drugie dzisiaj notowania Donalda Tuska są wysokie, ale za dwa lata mogą być gorsze.



Reklama

Dlatego wszystkie emocjonalne słabości Kaczyńskiego PO próbuje wykorzystać, żeby go destabilizować, żeby on sam obrażając się, wybuchając gniewem albo znikając na całe tygodnie za murami pałacu, osłabiał swój wizerunek. Tę z kolei tajemnicę państwową każdy średnio rozgarnięty człowiek, nawet jeśli nie ukończył szkoły wywiadu w Kiejstutach i nie terminował w Guantanamo, może rozgryźć - słuchając Janusza Palikota czy Stefana Niesiołowskiego, którzy o impeachmencie, o niezdolności Lecha Kaczyńskiego do pełnienia urzędu mówią głośno i bez przerwy, i to nie w żadnej szklanej klatce, ale przed kamerami, w radiach czy na swoich blogach.

Jeśli informacje zebrane przez Pawła Reszkę i Michała Majewskiego - których całkowitą wiarygodność w dwójnasób potwierdzają dzisiaj idiotyczne reakcje polityków - są tak istotne dla opinii publicznej, to dlatego, że pokazały, jakie konsekwencje ma to polskie partyjne piekło, kiedy ogarnia najważniejsze dla państwa obszary: politykę zagraniczną i politykę bezpieczeństwa państwa.

W dodatku w kluczowym dla państwa momencie, kiedy Amerykanie powszechnie dostępną wiedzę o konflikcie paraliżującym polską politykę zagraniczną wykorzystują w twardej grze o to, żeby mieć w Polsce tarczę przeciwrakietową, ale by nam za to niczym, dosłownie niczym nie zapłacić. Ani pieniędzmi, ani sprzętem, ani osłoną militarną - prawdziwą, a nie na papierze. I właśnie dlatego urządzanie sobie przy tej akurat okazji wyścigu, czy prezydent i Jarosław Kaczyński skuteczniej skompromitują premiera i ministra spraw zagranicznych jako ludzi Rosjan czy przynajmniej Demokratów, czy też politycy PO skuteczniej wyprowadzą z równowagi i wizerunkowo zniszczą prezydenta, jest dla Polski samobójcze.

Problem w tym, że bohaterowie tego widowiska morału, jaki z niego wynika, w ogóle nie zrozumieli. Medialni harcownicy PO i PiS owszem, artykuł DZIENNIKA cytują. PiS-owcy po to, aby oburzać się na Sikorskiego, PO-wiacy po to, aby oddać kolejną serię w kierunku Lecha Kaczyńskiego. Lech Wałęsa też zrozumiał z tego tyle, że należy Lecha Kaczyńskiego natychmiast odsunąć od władzy, a nie że należy natychmiast wyznaczyć granice konfliktowi PO - PiS. Obu jego stronom.

Z kolei niektórzy prasowi konkurenci DZIENNIKA wściekli, że dziennikarzy, takich jak Reszka czy Majewski, nie mają w swoich redakcjach, zaczęli wyniki naszego śledztwa dziennikarskiego nazywać pogardliwie "przeciekiem" i hamletycznie zastanawiać się, czy należało, czy warto było je publikować. Paru konkurencyjnym i niezaprzyjaźnionym publicystom, dla których ważniejsze od meritum całej sprawy jest to, że opisał ją DZIENNIK, a nie oni, chciałoby się bez gniewu i uprzedzenia odpowiedzieć takimi oto pytaniami: Czy materiał w sprawie Anety Krawczyk sprzed półtora roku był "przeciekiem", który niepotrzebnie kompromitował w oczach świata jedną z partii koalicji rządowej? Czy podobnym dwuznacznym "przeciekiem" były informacje o seksaferze z udziałem prezydenta Olsztyna? Bo nie należało przecież publicznie podważać autorytetu naszej młodej lokalnej demokracji?

Otóż nie, zarówno sprawa Anety Krawczyk, jak i skandal z udziałem prezydenta Olsztyna były przykładami profesjonalnego i odpowiedzialnego zachowania polskich dziennikarzy. Nie inaczej jest w przypadku materiału Reszki i Majewskiego. Tym bardziej że zachowanie PO - PiS w trakcie rokowań dotyczących tarczy jest skandalem o wiele poważniejszym, o groźniejszych dla państwa konsekwencjach niż obyczajowe zezwierzęcenie w szeregach "Samoobrony" czy chorobliwy maczyzm prezydenta Olsztyna. "Samoobronę" można było od władzy odsunąć. Prezydenta Olsztyna też można bezboleśnie zastąpić. Tymczasem dla PO i PiS nie ma dzisiaj w Polsce żadnej politycznej alternatywy, dlatego jeśli te dwie partie się naprawdę uprą, to polską politykę zagraniczną zniszczą, geopolityczną koniunkturę Polski zmarnują. I nikt im w tym nie przeszkodzi.

Materiał DZIENNIKA nie był też jakąś podrzędną polityczną grą, do której media przyzwyczaiły nas w latach 90. Pokazując kompromitujące zachowania PiS i PO, nie podsuwaliśmy Polakom po cichu jakiegoś alternatywnego polityka - Napieralskiego, Ujazdowskiego, Cimoszewicza itp. - w którym nasi czytelnicy mieliby ujrzeć męża opatrznościowego. Bo ani takiego polityka w Polsce dzisiaj nie ma, ani nie uważamy, by taka była rola dziennikarzy. Dziennikarze nie są od uprawiania polityki partyjnej, ich obowiązkiem jest pokazywanie miejsc i momentów, kiedy partyjny konflikt szkodzi obywatelom, niszczy państwo. To właśnie zrobili Reszka i Majewski w swoim materiale, którego sensu i przesłania ani politycy PiS i PO, ani publicyści kibicujący jednej lub drugiej partii czy raczej zwalczający PiS lub PO, bo dynamika naszego życia publicznego jest dziś czysto negatywna - zdają się do tej pory nie rozumieć.