Trudno się zresztą dziwić - można nie znosić jednego czy drugiego, można ich kochać. Ale na pewno nie za to, co teraz robią. Kryzysu konstytucyjnego więc z tego nie będzie. Zbyt błaha sprawa. Ale jakiś przełom jednak się zdarzy.

Gdy próbuję dociec, dlaczego obie strony rzuciły tym razem do walki wszystkie siły, z jakiego powodu tak ostro jadą na zderzenie czołowe i po kiego diabła uciekają się do chwytów w rodzaju bełkotu o braku pilota, dochodzę do wniosku, iż nie chodzi tylko o wzajemne prezydencko-premierowskie emocje. Podobnie jak nie o kwestie pakietu klimatycznego, ważnego, choć chyba niezaprzątającego na co dzień ich głów. To po prostu ostateczne starcie o interpretację konstytucji.

Reklama

I Lech Kaczyński, i Donald Tusk weszli w ten spór z zimną determinacją. Potwierdzają to kolejne ujawniane fakty: Lech Kaczyński już załatwia sobie zaproszenia na kolejne szczyty unijne. Premier podkreśla rządową tematykę brukselskiego spotkania. Obaj najwyraźniej doszli do wniosku, że okres ucierania czas skończyć. Obaj chcą w środę wyznaczyć jasne granicę własnej władzy. Chcą przesunąć granice tego, co dopuszczalne. I oczywistą oczywistość dającą się wyczytać z konstytucji - że to po prostu jest niejasne i w związku z tym wszystko zależy od ich klasy - zamienić w rzekomą jasność prawniczą. A że nie ma żadnego czynnika zewnętrznego, nikogo, kto mógłby dać wiążącą wykładnię konstytucji, ważna polityczna kwestia została sprowadzona do spraw technicznych. Jest miejsce w samolocie czy nie ma? Jest dodatkowe krzesło przy stole obrad czy nie będzie?

Z tego punktu widzenia nie będzie to starcie całkowicie jałowe. Każdy temat ma swój kres, a więc i sprawa wyjazdów prędzej czy później musi się wyczerpać. Można założyć, bez pewności, ale z dużym prawdopodobieństwem, że ten, kto wygra tym razem, wyraźnie poszerzy swoje uprawnienia. Niczym wyrok sądowy w amerykańskim prawodawstwie dostanie precedens, którym będzie posługiwał się w przyszłości.

Reklama

A kto wygra? Nie wiem, ale nie zazdroszczę. Bo żeby ten spór wygrać, trzeba mieć cechy przydatne w PRL w kolejkach po mięso: silne łokcie, zero wstydu, mocne gardło i sporo cwaniactwa. I dużo przekonania, że to czynniki zewnętrzne zmuszają do tego wszystkiego.