Ale jednak nie dziwi. Bo Jarosław Kaczyński nigdy nie był polityczną gapą. Ani on, ani jego otoczenie nie mogło nie zauważyć, jak niebezpiecznym konkurentem wewnętrznym staje się poseł Ziobro.
Zbigniew Ziobro kilka razy powiedział o kilka słów za dużo. Kilka razy zbyt wyraźnie pokazał, że chciałby przejąć przywództwo w PiS i chciałby być namaszczony na następcę Jarosława Kaczyńskiego. A dziś PiS jak nigdy wcześniej chce być jednością. W tych szeregach nie utrzyma się długo ten, kto zbyt chętnie i zbyt demonstracyjnie chadza własnymi ścieżkami. A Ziobro chadza: ma własnych doradców i własne zdanie w wielu kwestiach. Co więcej, ma coś, czego nigdy już mieć nie będzie prezes Kaczyński: niezaprzeczalny atut młodości. Na tym etapie rozwoju partii Zbigniew Ziobro postrzegany jest jako zagrożenie. O tym, jak poważne, świadczą jego rekordowe wyniki, jakie w wyborach parlamentarnych uzyskuje w Krakowie. Nikt dziś nie da gwarancji, że przy takich atutach i takim poparciu były minister sprawiedliwości nie zechce budować jakiejś siły wokół własnej osoby.
A przecież PiS to Jarosław Kaczyński. W tej partii panuje spokój i nadzieja na przetrwanie tak długo, jak długo prezes nie ma poważnego rywala. Ziobro niebezpiecznie zbliżał się do tej roli. To on cieszy się dziś opinią polityka, który uosabia rdzeń, z jakiego wyrósł PiS: walkę z przestępczością. Gdyby zabrał PiS-owi ten argument i to oblicze, partia zostałaby z niczym. Dlatego musi odejść. Jestem przekonana, że Bruksela - przy wszystkich zaletach pracy w Parlamencie - nie jest szczytem jego marzeń. W opinii większości polityków Parlament Europejski nie jest wyróżnieniem, lecz zesłaniem. Zbigniew Ziobro jeszcze kilka miesięcy temu mówił mi w wywiadzie, że ma inne marzenia. Chciał się mocno zaangażować w kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego. Chciał być twarzą tej kampanii. To pozwoliłoby mu budować własną mocną pozycję. Jak widać, te marzenia nie przypadły do gustu prezesowi PiS. Zrozumiał, że lepiej Ziobrę wysłać do politycznej, skądinąd bardzo wygodnej, zamrażarki.
Zapewne Zbigniew Ziobro nie miał tu pola manewru. Jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby miał siłę wejść w otwarty konflikt z Jarosławem Kaczyńskim. Zbyt dosadnie udowodnił ostatnio prezes PiS, co się dzieje z tymi, którzy nie są mu posłuszni - lądują, jak Ludwik Dorn, w politycznym niebycie. Jarosław Kaczyński może już nie doprowadzi PiS do władzy, ale nic jeszcze nie wskazuje na to, że straci w nim swoją niepodważalną pozycję. Propozycja startu w wyborach europejskich była więc dla Ziobry propozycją nie do odrzucenia.
Jednak nie należy o Zbigniewie Ziobrze zapomnieć. Z pewnością wróci do kraju, zapewne wróci też do politycznej gry i to wtedy, gdy Lech Kaczyński nie będzie mógł już myśleć o trzeciej kadencji (o ile wygra drugą). W polityce liczą się przede wszystkim ambicje i mocne zaplecze. Tych pierwszych Ziobrze nie brakuje. Nad drugim pracuje. Kiedy tylko złożą się jeszcze dwa czynniki - szczęście i tzw. zapotrzebowanie - droga przed nim stanie otworem. A co to za droga i dokąd go doprowadzi, to już będzie zależało od niego.