Dorośliśmy, ekscytacja z wiekiem ustępowała, a do prosektorium zaczęliśmy, niestety, chodzić w zupełnie innym celu. Moi znajomi musieli tę przykrą wizytę odbyć niedawno kilkaset kilometrów od domu, we Wrocławiu. Okazało się, że by odebrać ciało, będą musieli pofatygować się tam również następnego dnia - biurokracja. Jakież było ich zdziwienie, kiedy kilka godzin później okazało się, że w zakładzie pogrzebowym przyjął ich pracownik prosektorium. Obiecał, że sam załatwi formalności, wszystkiego dopilnuje. Gdy się o tym dowiedziałem, zadrżałem z oburzenia - może to i zgodne z prawem, ale jakieś nieuczciwe. Nie miałem racji. Pan z prosektorium po prostu chciał pomóc, o żadnych pieniądzach za przysługę ani oficjalnie, ani na boku nie było mowy.

Reklama

Oczywiście kogoś alergicznie wyczulonego na czystość standardów to rozumowanie może nie przekonać. Ba, jestem przekonany, że dałoby się rozkręcić kampanię prasową i pana z prosektorium pozbawić drugiego etatu. Byłby to wielki sukces niezależnej prasy. Tak jej potrzebny, zwłaszcza w czasach kiedy nie dostrzega ona wołającego o pomstę do nieba skandalu w Trybunale Konstytucyjnym.

Przypomnijmy, że odrzucił on wniosek rzecznika praw obywatelskich o rozszerzenie dostępu do akt IPN. Wcześniej Janusz Kochanowski nie chciał, by w sprawie tej wypowiadało się troje sędziów - Marek Mazurkiewicz (były poseł SLD), który publicznie dawał przykłady wrogości wobec lustracji oraz Ewa Łętowska i Teresa Liszcz, których mężowie byli zarejestrowani jako tajni współpracownicy SB. Liszcz (której małżonek de facto nie podjął współpracy) wyłączyła się sama. Dwoje pozostałych natychmiast wybronili koledzy sędziowie, uznając, że są tak wybitnymi prawnikami, że potrafią oddzielić swe przekonania od orzeczeń. A że dziwnym trafem akurat oboje orzekają w tym kierunku, by dostęp do akt bezpieki zawęzić? Czysty przypadek, a snucie innych domysłów to zwykła insynuacja.

Apelowanie do sumień i poczucia przyzwoitości członków bądź co bądź prawniczej elity jest jak wołanie na puszczy. Wielokrotnie (jak choćby w głosowaniach nad otwarciem zawodów prawniczych) dali oni dowód tego, że pojęcie "konfliktu interesów" jest im obce. Co oczywiście nie znaczy, że o swoje i swych rodzin interesy, także finansowe, dbać nie potrafią.

Możemy więc poznęcać się nad panem z prosektorium, bo łamie standardy. W tym samym czasie grabarze z Trybunału Konstytucyjnego będą grzebać poczucie elementarnej sprawiedliwości i czystość reguł.