Pamiętacie kawał z czasów PRL? Czy to prawda, że na placu Konstytucji rozdają samochody? Nie na placu Konstytucji, a na Placu Defilad. Nie samochody, a rowery. I nie rozdają - a kradną. Ale poza tym wszystko się zgadza.

Reklama

Znałem ten kawał w wielu wersjach (wedle jednej chodziło o ZSRR, a odpowiedzi udzielało sławne Radio Erewań), ale sens był cały czas ten sam. Wiemy, że dzwonią. Nie bardzo wiemy, gdzie i kto. Mimo to mówimy, i to jak najgłośniej. Na podobnej zasadzie skonstruowano w weekendowej „Gazecie Wyborczej” tekst "Chaos w Polskim Radio". To kolejny odcinek serialu pod tytułem: szukamy haków na poprzednie kierownictwo publicznego radia. Tym razem punktem wyjścia jest audyt zarządzony przez obecnego ministra skarbu Aleksandra Grada.

Dlaczego używam pojęcia "szukanie haków"? Ano dlatego, że pod fotkami dwóch usuniętych prezesów (Czabańskiego i Targalskiego) i jednego urzędującego dyrektora Trzeciego Programu Skowrońskiego, dobranymi tak, aby wyglądali trochę jak z listów gończych, znajduję bardzo niewiele rzeczywiście obciążającej treści. Gra się wrażeniami i mocnymi sformułowaniami. Mało czym więcej.

Czytam na przykład, że prezes Czabański użył służbowej karty kredytowej na zakup garnituru i koszuli, bo wyjeżdżał na międzynarodową konferencję. Ale czytam też, że pieniądze zwrócił, i to natychmiast. Więc zarzut "braku zasad korzystania z kart służbowych" wydaje mi się co najmniej dęty. A obserwując świat mediów publicznych od lat, mogę powiedzieć tyle: gdyby to miał być największy przekręt na szkodę tych instytucji, życzyłbym tamtej ekipie, żeby rządziła Polskim Radiem do końca świata.

Reklama

Najbardziej obrzydliwy jest sposób, w jaki autorki tekstu potraktowały Krzysztofa Skowrońskiego. W podpisie pod jego zdjęciem czytamy, że audyt stawia jemu, Czabańskiemu i Targalskiemu najwięcej zarzutów. W tekście znajduję jeden dotyczący Skowrońskiego: że wypłacał sam sobie honoraria za wywiady. Brzmi groźnie, prawie jak kradzież. Ale wczytuję się, i... nie - Skowroński nie brał nienależnych sobie pieniędzy. Po prostu przesyłał mechanicznie swoje rachunki za wykonaną pracę wyżej, a tam ktoś zaniedbał uzyskania podpisu głównego prezesa.

I znowu - błąd? Pewnie tak - służb finansowych radia. Ale nie zbrodnia. Ale nie brak uczciwości. Nie chcę używać wyświechtanych formułek, powtarzać, że znam Skowrońskiego od lat jako uczciwego człowieka, bo nieraz takich zdań nadużywano, broniąc ludzi, którzy nie zasługiwali. Ale czekam na zarzuty rzeczywiste. Czekam na dowody, że dyrektor "Trójki" coś ukradł, coś zmarnował, coś przepuścił. Wyciągnięte z kapelusza proceduralne wpadki jakiegoś urzędnika to za mało, żeby wydawać tak arbitralne wyroki.

Polowanie na Skowrońskiego trwa od jakiegoś czasu i jest to polowanie z nagonką, gdzie jej rolę pełni część mediów. Wcześniej czytaliśmy, że robi złe wywiady z Kaczyńskim i Millerem, teraz próbuje się go łączyć z "nieprawidłowo wydawanymi" pieniędzmi. A ja pytam, gdzie byliście, gdy poprzednie ekipy rządzące Polskim Radiem z nadania lewicy marnowały dorobek inteligenckiej, opiniotwórczej "Trójki"? I gdy nawet posady szefów redakcji były dzielone z partyjnego klucza: ten dla SLD, ten dla PSL, a ten dla Unii Wolności?

Reklama

Za Skowrońskiego "Trójka" była i jest rządzona przez dziennikarzy. Ma świetne wyniki (w ostatnim miesiącu najlepsze, odkąd w ogóle prowadzone są badania), ma odbudowaną po latach zapaści pozycję, dobre audycje i niepowtarzalny charakter. No ale oczywiście to nie jest żadna legitymacja, to się nie liczy. Najważniejsze, ze nie nasi dominują w radio, że ostał się ktoś, kto przyjął posadę pod rządami PiS. Więc trzeba wywrzeć presję na obecne, tymczasowe władze mediów publicznych, sklecone z ludzi LPR i Samoobrony, aby dokonały czystki. A jeśli się nie uda, te zarzuty będą czekały na moment, gdy "Trójkę" i całe radio zdobędzie Platforma Obywatelska wspólnie z SLD. Gdyby nie to, Skowroński, świetny dziennikarz, twórca obecnego sukcesu "Trójki", mógłby może liczyć na wyrozumiałość. Ale skoro jest bohaterem tekstu skonstruowanego jak donos, choć bez żadnych prawdziwych zarzutów i argumentów, na wyrozumiałość pewnie nie zasłużył. Nie wiadomo, on ukradł czy jemu ukradli. Winien! Usunąć!

Przykre, że nie można prowadzić debaty o mediach publicznych na ubitej ziemi realnych dokonań. Liczy się rozróżnienie: nasz - nie nasz. Aby to osiągnąć, trzeba umazać w błocie nazwiska i wizerunki ludzi, którzy na to nie zasługują. Ba - takich, którzy zasługują na nagrody.