PIOTR ZAREMBA: Księdzu wypada uczestniczyć w świeckich pogrzebach?
KS. DARIUSZ KOWALCZYK*: Żadnych zakazów nie ma.
A czy to dla księdza jakiś problem?
Jeśli ksiądz ma przyjaciela, który był niewierzący, nie będzie miał z tym problemu. W internecie toczy się dyskusja na temat ewentualnego udziału biskupów w pogrzebie profesora Religi. Nie ma w tej materii żadnych ustaleń. Jeśli jakiś biskup się z profesorem przyjaźnił, na pewno pójdzie na jego pogrzeb. Natomiast księża, biskupi, którzy pana profesora podziwiali z pewnego oddalenia, będą się modlić w jego intencji. Za osoby niewierzące trzeba się modlić i to nie oznacza braku szacunku dla ateistycznych poglądów. Po prostu skoro wierzę, to chcę dla zmarłego dobrze. A dobrem jest życie w Bogu.
To będzie modlitwa za zbawienie takich osób. Czy Kościół wie coś na ten temat? Bo mam wrażenie, że jego poglądy przez wieki mocno się zmieniały.
Kościół zawsze mówił na ten temat niewiele. Uznaje, że los każdego człowieka po śmierci zależy od Boga. Warto zacytować dokument Soboru Watykańskiego II - Konstytucję Dogmatyczną o Kościele. W punkcie 16 czytamy: "Ci bowiem, którzy bez własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej i Kościoła Chrystusowego, szczerym sercem jednak szukają Boga i wolę jego przez nakaz sumienia poznaną starają się pod wpływem łaski pełnić czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie". I dalej: "Nie odmawia też Opatrzność Boża koniecznej do zbawienia pomocy takim, którzy bez własnej winy w ogóle nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga, a usiłują, nie bez Łaski Bożej, wieść uczciwe życie".
Rozumiem, że profesora Religi może dotyczyć to drugie stwierdzenie.
Kościół zakłada, że niewierzący może być uczciwy, jeśli szuka, zadaje sobie pytania. I z różnych powodów udziela takich a nie innych odpowiedzi. Nawet jeśli do końca twierdzi, że Boga nie ma, pozostaje wierny swemu sumieniu. Taki człowiek jak najbardziej może być zbawiony. Niemiecki filozof Karl Rahner mówił o "anonimowych chrześcijanach". To ci, którzy uważają się za niewierzących. Ale ich przeczucie tajemnicy człowieka i świata jest tak mocne, że my wierzący mamy prawo widzieć w nich działanie łaski. Są niewierzący, którzy przeczuciem tej tajemnicy biją jednak na głowę formalnych chrześcijan.
Nie zawłaszcza ksiądz w ten sposób takich ludzi jak Religa? Oni dokonali wyboru, chcą być niewierzący. A tu mówi im się: jesteście chrześcijanami, tylko o tym nie wiecie.
Nie rozumiem tego zarzutu. Wyobraźmy sobie, że Żyd czy muzułmanin patrzy na mnie, nie podziela mojej wiary, ale widzi we mnie to, co jest cenne w jego religii, Jeśli nazwie mnie "anonimowym Żydem" albo "anonimowym muzułmaninem", czy mam powód czuć się urażony? Cieszyłbym się tylko z tego, wcale nie czułbym się wpychanym w jego ramy. On dostrzega we mnie to, co jest dla niego drogie, piękne, dobre.
Rahner ze swoją pobłażliwością jest z kolei mocno kontrowersyjny dla wielu katolików. Czy odrzucenie Boga nie jest z punktu widzenia Kościoła winą?
Ktoś może dojść do niewiary nie na skutek refleksji, a grzechów, niemoralności. Brak wiary ma to tylko racjonalizować. Ale są i tacy, których droga budzi szacunek.
Ale czy sam wybór, powiedzenie: "Boga nie ma", trwanie w tym przekonaniu do ostatniej chwili, nie jest grzechem?
Kościół naucza, że grzech ma miejsce wtedy, gdy człowiek dokonuje czynu sprzecznego z wolą Bożą "świadomie i dobrowolnie". Jeśli ktoś dokonuje złego czynu, ale jest przekonany, że tak mu nakazuje sumienie, jest czysty. Dotykamy tu ważnej kategorii: sumienia. Święty Tomasz z Akwinu mówił, że jeśli człowiekowi sumienie nakazuje odrzucić naukę Chrystusa, powinien on pójść za sumieniem. Czym się powinniśmy kierować? Ideologią? Modą? Sobór Watykański II nazwał ludzkie sumienie "sanktuarium człowieka".
Jak odróżnić wskazówki sumienia od innych podszeptów?
Naturalnie wielu ludzi własne sumienie zaniedbuje. Ale jeśli ktoś dba o nie, nie ma z tym kłopotów. Jeśli ktoś trwa przy swoich ateistycznych poglądach zgodnie z sumieniem, to nie uczestniczy w grzesznym procesie. Może błądzić, a jednak zasługuje na szacunek.
Nie odnoszę wrażenia, żeby cały Kościół odnosił się do ateistów z szacunkiem.
Przytaczam nauczanie Kościoła. Ale my katolicy nie zawsze je znamy. Dotyczy to także duchownych. Czasem głoszą tylko własne poglądy i uprzedzenia.
Przytoczmy sytuację poniekąd odwrotną od przykładu pogrzebu profesora Religi. W latach 90. Kościół odmówił katolickiego pogrzebu profesorowi Decowi, lekarzowi zaangażowanemu w dokonywanie aborcji. Tak jakby uznał, że ten człowiek nie miał prawa do przemiany, choćby w ostatniej chwili.
Ale to nie jest sprzeczne z tym, co powiedziałem. Profesor Religa do końca głosił pogląd, że jest ateistą. Gdyby rodzina zaczęła się nagle dla niego domagać pogrzebu w rycie katolickim, Kościół powinien odmówić. I to wcale nie oznaczałoby braku szacunku dla jego poglądów, sugestii, że zostanie potępiony. Ale katolicki pogrzeb to nie jest usługa, która należy się każdemu, kto zapłaci. On wynika z założenia, że osoba chowana należała do tego Kościoła. Profesor Dec głosił sprzeczny z nauczaniem Kościoła pogląd na aborcję. Nie wyrzekł się go do końca. Jego katolicki pogrzeb byłby źródłem zgorszenia, pomieszania pojęć. To nie jest magia ani teatr.
Zgoda, to nie powinna być usługa. Ale przecież w przypadku pogrzebu jest jeszcze domniemanie nawrócenia choćby w ostatniej chwili. Czy można przekreślać kogoś, bo wcześniej, choćby całe życie, głosił poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła?
Jeśli ktoś nawrócił się na łożu śmierci, należy mu zrobić katolicki pogrzeb. Przesłanką może być spowiedź, sakrament chorych albo nawet wypowiedzenie życzenia. W przypadku profesora Deca czegoś takiego zapewne nie było. Powtarzam, odmowa takiego pogrzebu nie jest wyrazem braku szacunku. A o zbawieniu czy potępieniu decyduje w ostateczności osobista relacja osoby umierającej z Bogiem. Kościół nie jest w stanie w tę relację do końca wniknąć. Musi trzymać się faktów znanych wspólnocie. Bezsensowne jest wprowadzenie do kościoła trumny, jeśli on za życia do kościoła nigdy nie wpadał. Zawsze można jednak pójść na cmentarz i pomodlić się za zmarłego.
Mam wrażenie, że polityka różnych kapłanów jest w tej dziedzinie odmienna. Wielu udziela katolickiego pogrzebu ludziom konsekwentnie niewierzącym, bo życzy sobie tego rodzina. Zresztą odrzucono także inne tabu. Już jako bardzo młody człowiek uczestniczyłem w katolickim pogrzebie samobójczyni.
Dzisiaj patrzymy na samobójstwo inaczej niż kiedyś - uznaje się go za przejaw choroby, a więc czyn nie całkiem dobrowolny. Natomiast zgadzam się - księża postępują różnie. Często nieporadnie stosują ogólne zasady. Wolałbym jaśniejsze kryteria. Ale też w wielu wypadkach bardzo trudno poznać prawdę. Czy dana osoba, choć grzeszna i słaba, mieściła się we wspólnocie Kościoła, czy z tą wspólnotą konsekwentnie zerwała. Ludzkie decyzje bywają bardzo skomplikowane.
Zorganizowanie katolickiego pogrzebu osobie niewierzącej to nadużycie, teatr, farsa? Kiedyś znane były historie zatwardziałych komunistów chowanych potem w kościele, czasem nawet wbrew własnej woli, bo chciała tego rodzina.
Z członkami PZPR sprawa była o tyle skomplikowana, że oni często prowadzili podwójne życie. Mówili to, co mówili, a potajemnie przyjmowali sakramenty czy zawierali związki małżeńskie. To było dwuznaczne, a jednak księża tę dwuznaczność akceptowali. A co do ogólnej zasady - jeśli ktoś otwarcie deklarował niewiarę, nie ulegałbym rodzinie. Nawet jeśli naraziłbym się na krytykę: jak to, klecha odmawia pochówku? Jeśli od tej zasady odejdziemy, sakramenty, religijne posługi staną się rytem magicznym, a w konsekwencji farsą. Kiedyś uczestniczyłem w programie radiowym. Do radia zadzwonił człowiek i deklarował: jestem ateistą, a jednak chcę mieć kościelny pogrzeb. Bo nie wyobrażam sobie inaczej. To była sytuacja tragikomiczna. Rolą Kościoła nie jest uleganie temu.
Ale ta wypowiedź to wyraz swoistego uznania dla Kościoła. W świecie chrześcijańskim, a zwłaszcza katolickim, żadne ceremonie nie wyglądają i nie brzmią tak pięknie jak religijne.
Rzeczywiście. Mam nadzieję jednak, że nie jest to tylko uznanie dla czerwonego dywanu, pięknego wystroju świątyni czy organów. Ludzie wyczuwają, że w uroczystościach kościelnych jest głębszy sens. Otwarcie na coś, czego nie sposób nawet nazwać, ale co się wyczuwa. Uczestniczyłem kiedyś jako uczeń szkoły podstawowej w świeckim pogrzebie swojej koleżanki, dziewczynki z drugiej klasy. Jej ojciec, wysoki działacz PZPR, ku zgorszeniu całego miasta sięgnął po partyjny ceremoniał, a mnie pani dyrektor wytypowała do wygłoszenia mowy nad grobem. Potem miałem zresztą za tę mowę burę od księdza prefekta. Ale wyczuwałem już wtedy smutek tego pogrzebu, jakąś przedziwną płaskość, beznadzieję uroczystości. Sami niewierzący także to czują. Aczkolwiek wierzyłem i wierzę, że i tak koleżanka jest w niebie.
Miał ksiądz potem doświadczenia z innymi świeckimi pogrzebami?
To był jedyny przypadek. Zdarza mi się jednak prowadzić pogrzeb katolicki, a ja już w kościele mam wrażenie, jakbym był wśród ludzi niewierzących. Mówię: "Pan z wami" i nie ma kto odpowiedzieć. Uroczystość niby religijna, a jednak i ja, i uczestnicy czujemy się dziwnie.
I co wtedy przeważało w odczuciach księdza? Złość na teatr czy satysfakcja: a mimo wszystko się zdecydowali.
Raczej gorączkowe poszukiwanie odpowiedniej formuły. Na przykład właściwych słów, które nadałyby uroczystości jakiś sens. Żeby nie wykorzystywać momentu do nawracania niewiernych, ale też powiedzieć tym ludziom coś ważnego.
Profesor Religa, choć głosił poglądy bliskie Kościołowi, na przykład w sprawie aborcji, powiedział, że nie wierzy. Powiedział w obliczu śmierci. Czy kapłan powinien w takiej sytuacji starać się nawracać, czy zachować w ostatnich chwilach powściągliwość? Misjonarstwo to przecież powołanie księdza.
Kapłan nie może udawać, że sprawa wiary na przykład przyjaciela w ogóle go nie obchodzi. Z drugiej strony nie może być nachalnym, wykorzystywać ostatecznego momentu. Rozmową, gestem, samą obecnością przy takiej osobie można dać czytelny sygnał gotowości do rozmowy na taki temat. Bo on przecież i tak wisi w powietrzu. Ale nie można takiej chwili wykorzystywać
Ciężko wytyczyć granicę między gotowością do dyskusji i presją.
To prawda. Tego nie da się ustalić w teorii.
A przeżył ksiądz taką sytuację?
Ja przeżyłem sytuacje odwrotne. Chory znajomy, niekoniecznie bliski, dawał mi w obliczu sytuacji ostatecznej okazję do rozmowy. To się raz, drugi kończyło spowiedzią i nawróceniem.
Każdy ma prawo wierzyć, że profesor Religa zostanie zbawiony?
Oczywiście, Niech pan zwróci uwagę, że przez dwa tysiące lat Kościół nikogo po nazwisku nie uznał za potępionego. Wierzymy w to, że i Stalin, i Hitler mogą zostać zbawieni. Pewna mistyczka ofiarowała za Hitlera swoje cierpienia. Tym bardziej dotyczy to ludzi dobrych. Kościół ma swoich świętych, błogosławionych, ale każdy ma prawo mieć przekonanie, że dowolna osoba: czy wujek, czy profesor Religa zostali zbawieni. Ja jednak wolę słowo "nadzieja" niż "przekonanie". Bo pewność byłaby herezją.
*Ks. Dariusz Kowalczyk, warszawski prowincjał jezuitów