Gdyby nie nasza publikacja, po której corhydron wycofano z hurtowni i aptek, ofiar mogłoby być więcej. Ale dwa lata temu "Trybuna" pisała, że to "hucpa do kwadratu", zaś "afera corhydronowa ściśle łączy się z kampanią wyborczą Prawa i Sprawiedliwości". Jeszcze dalej w spiskowej teorii szedł "Tygodnik Solidarność", który sugerował, że datę publikacji uzgodniliśmy z ministrem Zbigniewem Religą.
Detralex firmy Servier, wyciąg z cytrusów, na szczęście nikogo nie zabił i nie ma dowodów na to, że komukolwiek zaszkodził. Ale po tragicznych doświadczeniach z corhydronem trudno się dziwić urzędowi rejestracji leków, że nie chce zarejestrować niepewnego specyfiku na poprawę krążenia. Leku, o którym niektórzy lekarze mówią, że to placebo, a NFZ dokłada do niego rocznie od 15 do 18 milionów złotych.
Losami tego leku od lat dziwnym trafem interesują się politycy. Jest to lek, który likwiduje partyjne podziały - interpelowali w jego sprawie były prezes LPR Marek Kotlinowski i posłanka SLD Danuta Polak. Teraz zaś były szef urzędu rejestracji, pytany o przyczyny niespodziewanej dymisji, odpowiada: detralex. Składa doniesienie do ABW, w którym sugeruje, że sprawa rejestracji leku może mieć drugie i trzecie dno - korupcyjne i polityczne. Traci stanowisko, a resort zdrowia ukrywa jego dymisję przez cztery dni.
Za dużo tych przypadków, aby mówić o zbiegu okoliczności. Na tyle dużo, aby o tej sprawie pisać. I domagać się wyjaśnień. Dla Jelfy sprawa corhydronu długo była "aferą jednej fiolki", choć zamienionych fiolek było co najmniej kilkadziesiąt i tyle osób mogło umrzeć. Szkoda, że Waldemar Pawlak, polityk z ogromnym stażem, z doświadczeń Jelfy nie wyciągnął żadnych wniosków.