Potwór z Amstetten jest oskarżony o gwałt, kazirodztwo, znęcanie się nad własną córką, jej uwięzienie oraz zmuszanie do niewolnictwa. Na wszystkie te zarzuty są wystarczająco mocne dowody. Do najważniejszych z nich, czyli gwałtów, kazirodztwa i przetrzymywania własnej córki w zamknięciu - przyznał się sam oskarżony.

Reklama

Jedyną zagadką może być to, jak sąd oceni motywy Fritzla oraz jego sylwetkę psychologiczną. Sam Fritzl próbuje usprawiedliwić swoje postępowanie traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa. Jak twierdzi dziś, był niechcianym dzieckiem dla swej matki, która biła go co i rusz. Od wczesnego dzieciństwa czuł się sierotą, bo ojciec również w ogóle się nim nie interesował.

>>> Jachowicz: Dożywocie dla Fritzla w pięć dni

Drugim argumentem linii obrony, podnoszonym przede wszystkim przez adwokata Fritzla jest to, że jego klient jest człowiekiem o podwójnej osobowości. Chcąc skompensować sobie swoje upokorzenia i osamotnienie z czasów dzieciństwa, ogromne znaczenie przywiązywał do rodziny. Kiedy nie wszystko układało mu się z żoną, zapragnął mieć drugą własną rodzinę. Nie jest więc potworem, jak go powszechnie się nazywa, lecz osobą poszukującą szczęścia. Na tym tle doszło jednak do rozdwojenia jego osobowości, co uniemożliwiało dokładne rozpoznanie znaczenia swoich czynów. Dlatego nie można go też nazwać zwyrodnialcem, który działał wyłącznie z pobudek seksualnych - argumentował obrońca. I wnosił o zamknięcie Fritzla w szpitalu psychiatrycznym.

Reklama

Najprawdopodobniej sąd pozostanie nieczuły na argumenty przedstawione przez samego Fritzla, jak i tłumaczenia jego obrońcy. Dlaczego? Wszyscy którzy znają Fritzla, emerytowanego dziś inżyniera-elektryka, uważają go za człowieka przebiegłego, bardzo inteligentnego. Potrafiącego się świetnie maskować. A oto historia, którą sąd pewnie weźmie pod uwagę jako przykład jego sprytu i tupetu.

Aby ukryć nagłe zniknięcie córki, którą zamknął w piwnicy, o czym nikt nie wiedział, w 1985 r. zawiadomił policję, że jego córka uciekła do sekty. Zarówno policja, jak i pracownik kuratorium oświaty, który odwiedził dom Fritzla, przyjęli jego wyjaśnienia za prawdziwe. Tym bardziej że kurator pamiętał, iż 2 lata wcześniej policja odnalazła Elizabeth po faktycznej ucieczce z domu. Obecnie kurator przypomina sobie, do jakiego stopnia Fritzl potrafił grać przed nim swoją rolę. Nad córką, która siedziała w piwnicy, gospodarz domu częstował go kawą, pokazywał rodzinny album. Nie sądzę więc, aby sąd dał się zwieść Fritzlowi, który w dodatku teraz usiłuje sprawić wrażenie starszego, miłego pana, który żałuje tego, co zrobił. Prawdopodobnie również argumentację obrońcy sąd uzna za zbudowaną jedynie na potrzeby procesu wersję przychylną dla oskarżonego.

Najtrudniejszym do rozstrzygnięcia dla sądu będzie zarzut ostatni, ale najpoważniejszy - zabójstwa. Chodzi o niemowlę, które w 1986 r. urodziła mu uwięziona córka. Chłopczyk po 3 dobach od urodzenia zmarł na koklusz, bo Fritzl nie zgodził się na wezwanie lekarza. Ciało chłopca spalił w piecu. Gdyby sąd zakwalifikował brak wezwania pomocy medycznej jako zabójstwo - bo praktycznie skazywał dziecko na śmierć - Josef Fritzl musiałby dostać dożywocie. Sądzę jednak, że już pierwsza grupa zarzutów da podstawę sądowi, do takiego właśnie wyroku.