Platformie wygodniej byłoby rządzić z SLD. To partia bardziej od PSL cywilizowana, wyszła już z epoki Polisy, uwłaszczała się ponad dekadę temu, zatem także doraźne biznesy rodzinne nauczyła się załatwiać nieco subtelniej niż lider ludowców. Sojusz jest też bardziej przewidywalny w kwestii integracji europejskiej. W dodatku sama już gra Platformy z SLD pomaga trzymać ludowców trochę bliżej ziemi. To wszystko są realne plusy, piszę to bez ironii. Ale są też minusy: SLD więcej za pomoc w rządzeniu trzeba będzie płacić. Dać większą niż PSL-owi część mediów publicznych, uśmiercić IPN, albo przynajmniej oddać go pod zarząd rodzinie Wiatrów.

Reklama

Wartości chrześcijańskie w nowej ustawie medialnej Platforma odpuściła z głupoty i z łapczywości. Z głupoty, ponieważ SLD jest jeszcze bardziej wygłodzone niż PO i przystałoby także na ustawę, w której tryumf lewicowych idei polegający na wprowadzeniu wartości antydyskryminacyjnych zostałby nieco osłabiony poprzez pozostawienie wartości chrześcijańskich. Wartości mają to do siebie, że świetnie się czują w swoim własnym towarzystwie. Choćby były nie wiadomo jak różne i z niewiadomo jak różnych źródeł się wywodziły.

Ponieważ Platforma była jednak zbyt łapczywa, a do negocjacji wystawiła ludzi albo mało utalentowanych, albo rozgrywających jakieś własne gry, zatem Tusk ma teraz poważny problem z biskupami. Nie wiem, kto w Platformie za medialne negocjacje z SLD odpowiadał, ale zasłużył, by go wziąć na dywanik. Z kolei zniszczenie IPN-u uczyniłoby z PO wreszcie w pełni wiarygodną partię III RP - dla paru środowisk czy gazet, w których siłę PO po dawnemu wierzy. Dziś Platforma jest ciągle jeszcze jakąś partią podejrzanych mieszańców. Z wciąż niezatartym grzechem matkobójstwa. Bo, jak pamiętamy, radosnym narodzinom Platformy towarzyszyła powolna śmierć Unii Wolności.

Zanim zaczęła się nasza ostatni wojna na górze, IPN był dobrem ponadparyjnym, praktycznie dla wszystkich, poza postkomunistami. Ale dziś jest to już tylko instytucja kojarzona z PiS-em. Tego chcieli wrogowie IPN-u, ale niestety także niektórzy przyjaciele tej instytucji z Prawa i Sprawiedliwości. Zatem mają, czego chcieli.

Reklama

O życiu lub śmierci IPN-u, a kształcie ustawy medialnej i losie publicznych mediów, a także o wielu innych sprawach w Polsce zadecyduje kampania prezydencka. Porównywanie programów, konieczność zmyślania jakiejś wizji państwa, jakiegoś modelu polityki, to sprawy zbyt nudne. Walka rozstrzygnie się po staremu. Zagłosują przeciwko sobie ludzie, którzy boją się PiS-u i ludzie, którzy w PiS-ie wciąż pokładają nadzieję. Ponieważ tych drugich jest mniej od tych pierwszych, Tusk wybory wygra, jeśli oczywiście znów stanie się bezalternatywnym reprezentantem wszechogarniającego lęku przed PiS-em. Zbliżenie do lewicy, przeczołganie IPN-u albo nawet jego likwidacja, w kampanii prezydenckiej Tuskowi pomogą. Nie mówiąc już o tym, że dużo wcześniej, już za parę miesięcy, po kampanii wyborczej do europarlamentu, na placu boju pozostanie cały tłum świetnych nazwisk z listy Rosatiego. Bezprizornych, bezrobotnych, bez innych kompetencji poza byciem politycznymi celebrytami. Wszystkie te nazwiska muszą trafić w okolice PO. A logika PiS kontra anty-PiS, III RP kontra IV, dawni bohaterowie kontra IPN... bardzo w tym pomoże.

PiS będzie w tym czasie czekał na „nową aferę Rywina”. Zbyt słaby, żeby zmienić swój wizerunek, poszerzyć elektorat, przejąć inicjatywę. Tylko cud - który w tym wypadku musiałby być katastrofą - może Jarosławowi Kaczyńskiemu pomóc. Zresztą nawet cud byłby równoważony przez Lecha Kaczyńskiego, którego obecność w centrum polskiej polityki, w centrum polskiego państwa, skutecznie ogranicza oddziaływenie PiS-u. Przypominając tym, którzy mają słabą pamięć, jak sprawowanie rządów przez Prawo i Sprawiedliwość wygląda. Naprawdę, a nie w barwnych deklaracjach Jarosława Kaczyńskiego.

Żal mi IPN-u. I to pomimo błędów zarządzającej nim teraz ekipy. Żal mi kraju, w którym znów trzeba będzie wielbić salonowe bałwany, okadzać je, składać im nawet od czasu do czasu ofiary z ludzi. Ale w najbardziej istotnym wymiarze przetrwania, Polsce to ani specjalnie nie pomoże, ani specjalnie nie zaszkodzi. Potencjał polskiej polityki, w jej wcieleniu znanym z całego minionego dwudziestolecia, już dawno się wyczerpał. W oczekiwaniu na nastanie jakieś Polski kolejnej, pokładam nadzieję wyłącznie w polityce europejskiej. Jeśli Unia Europejska skończy jak Liga Narodów, to Polska skończy tak jak skończyła w epoce Ligi Narodów. Jeśli Unia Europejska okaże się czymś silniejszym, realniejszym, ciekawszym - także na Polsce wymusi to kiedyś wystawienie politycznej elity zdolnej uprawiać europejską politykę. A w niej nie znajdzie się żaden uczestnik dzisiejszych wojen o IPN, o dobre lub złe imię Lecha Wałęsy, o te czy inne wartości mające ozdobić grobowiec mediów publicznych... Bo ci ludzie nie mają innych kompetencji.