Czy Platforma ma jakieś korzyści z awantury wokół Pawła Zyzaka i z gróźb pod adresem IPN? Raczej żadnych, prędzej straty. Ale mimo to politycy PO angażują się w to, jakby był to jakiś wygodny spór sondażowy. Nie dlatego, że nie są świadomi bezsensu swych działań, lecz dlatego, że muszą.

Reklama

Dokładnie tak samo rok temu politycy PiS zaczęli wywijać dziwne figury, gdy okazało się, że ratyfikacja traktatu lizbońskiego nie jest jednoznacznie odbierana w całym elektoracie. Z prawej strony, dokładnie z Torunia, usłyszeli głośny pomruk niezadowolenia. Nagle prawie cały PiS stwierdził, że wynegocjowany przez ich prezydenta traktat jest w sumie bez sensu, niebezpieczny dla Polski, a właściwie to Nicea była super. Każdy z tych argumentów osobno miałby pewien sens, ale kilka dni wcześniej przed wybuchem tamtej afery nikt z PiS tego tak nie podnosił.

Podobnie jest dziś z relacjami na linii Lech Wałęsa - PO. Każda realna czy urojona krzywda pierwszego prezydenta mobilizuje 90 proc. Platformy z liderami na czele. Ktoś by pomyślał, że ogon macha psem. No bo jakie znaczenie polityczne ma dziś Wałęsa? Przecież dostawał 1 - 2 proc. głosów w ostatnich latach. Otóż chyba już tak nie jest.

Reklama

Wałęsa wydobył się z otchłani powszechnej niechęci. Dziś jest podziwiany przez bardzo dużą część Polaków, w tym tych, którzy jeszcze niedawno gardzili nim jako uosobieniem obciachu. Nie wierzą Państwo tym słowom? To przypomnijcie sobie wydawane w poprzedniej dekadzie książeczki pt. "Sto dowcipów o Lechu Wałęsie", skomponowane ze starych żartów o milicjantach i polish jokes. Przypomnijcie sobie Państwo znanych dziennikarzy fotografujących się w koszulkach z napisem "O take Polske walczyłem". Dziś ci sami ludzie w sporze o książkę Zyzaka są w większości po stronie Wałęsy. Tak jak ci, co robili mu kampanię prezydencką w 1990 r., często są w obozie Kaczyńskiego. Ot, taki paradoks historii.

Dwa lata temu Wałęsa nie miał tej pozycji co dziś. Gdy w sprawie esesmańskiej przeszłości Guntera Grassa powiedział coś nie po myśli tych, którzy usprawiedliwiali niemieckiego pisarza, został szybko przywołany do szeregu. Dziś byłoby inaczej. To Wałęsa zaczyna dyktować. To jego trzeba błagać na kolanach.

Można rzec, że została mu oddana historyczna sprawiedliwość. W takim razie pecha mają Gwiazdowie i Anna Walentynowicz, bo jakoś nie mogą doczekać oklasków z tej samej strony. Jednak ja widziałbym to inaczej. Wałęsa został reaktywowany. Głównie, choć nie tylko, przez Platformę. Najpierw na złość Kaczyńskim, bo wiadomo, jaką miłością darzą się obie strony. A potem jako ikona własnej polityki historycznej. A wiadomo, że akurat po tę ikonę ręce politycznych konkurentów nie sięgną. Sama zaś nie czmychnie w tamtą stronę w razie jakiejś kłótni.

Wydawało się, że wdzięczny Wałęsa będzie lojalnie i grzecznie pełnił swoją symboliczną rolę. Zapomniano, że to jednak polityk. Uśpiony, ale po przebudzeniu całkiem żwawy. Ostatnio skrytykował Platformę za wzięcie Mariana Krzaklewskiego na listy. Teraz zaryczał niczym ugryziony żubr po książce 24-letniego autora. Uruchomił polityków wielkiej partii, ministrów, nawet samego premiera. Ci na wyścigi zaczęli wygłaszać, w jaki to sposób zrekompensują jego krzywdy. Minister nauki chce sprawdzić, czy magister Zyzak słusznie został magistrem. A pozostali, z premierem na czele, zapowiadają masakrę w instytucji, w której magister Zyzak od kilku miesięcy obsługuje kserokopiarkę.

W efekcie na Platformę obrażają się popierające ją do tej pory środowiska akademickie, a wewnątrz partii burzą się ci politycy, którzy uważają IPN za autentyczne dobro narodowe. Cóż, Platforma sama wyhodowała swój własny kłopot. Jedyna pociecha, że więcej w tym teatru na użytek Wałęsy niż realnych zapowiedzi.