Nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla Andrzeja Czumy za nominację na wysokie stanowisko w Ministerstwie Sprawiedliwości prokuratora Leszka Pruskiego. Musiał przecież znać przeszłość człowieka, który jako wiceszef kadr będzie współkształtował dobór pracowników. Nie tylko w samym ministerstwie, ale przede wszystkim w prokuraturach apelacyjnych i wojewódzkich. Mało powiedzieć, że nie jest to człowiek bez skazy. Ma za sobą haniebną kartę prokuratora oskarżającego w trybie doraźnym ludzi podziemnej "Solidarności" w stanie wojennym.
To za zasługi w tamtych procesach w latach 80. awansował do prokuratury wojewódzkiej we Wrocławiu, w której znalazł ciepłe, ciche schronienie. Przez kokon, jakim się otoczył, nie był w stanie przebić się dyskwalifikujący go jako prokuratora wolnej Polski dorobek z okresu stanu wojennego. Również bezkarnie uchodziły mu jego ekscesy pijackie sprzed kilku lat. Zarówno te z placu Solnego we Wrocławiu, kiedy po awanturze ze strażą miejską wylądował w izbie wytrzeźwień (wcześniej tylko oparcie się o budkę telefoniczną pozwalało mu na utrzymanie się w pozycji pionowej), jak i skandaliczne zakrapiane imprezy w czasie finansowanego przez UE szkolenia we Francji.
Teraz Leszek Pruski, nie wart nawet tego, by nosić zaszczytny tytuł prokuratora, znalazł się dzięki przedziwnym układom na szczytach władzy swojej korporacji. Mogę tylko spekulować, dlaczego Andrzej Czuma podpisał jego nominację. Pierwszy ślad prowadzi do nowego szefa prokuratury krajowej - Edwarda Zalewskiego, wywodzącego się również z Wrocławia i od wielu lat kolegi po fachu Leszka Pruskiego. To jego wstawiennictwo i mocne poparcie utorowało drogę Pruskiemu do awansu. I to jest wiedza jak najbardziej oficjalna. Rzecznik ministra Andrzeja Czumy powiedziała naszym dziennikarzom, że to był wniosek nowego szefa Prokuratury Krajowej Edwarda Zalewskiego. Bardziej ciekawa jest kwestia, dlaczego minister ulega wnioskom, prośbom, sugestiom, jakkolwiek by to nazwać, swojego podwładnego. Wiedząc w dodatku, jakie "śmierdzące jajko" mu ten podwładny podrzuca. Tym bardziej że jeszcze niedawno Andrzej Czuma, w czasie jednego z publicznych spotkań, jako jeden z najcięższych zarzutów wskazujących na fałszywość postawy Jarosława Kaczyńskiego jako premiera, wysuwał sprawę nominacji sędziego Andrzeja Kryże na wiceministra sprawiedliwości. Kryże nosił bowiem na sobie piętno człowieka sądzącego w procesach politycznych w stanie wojennym. I to właśnie znamię, w ocenie Andrzeja Czumy, dyskwalifikowało jednocześnie i Kryżego, i Jarosława Kaczyńskiego. Pierwszego jako członka rządzącej ekipy, drugiego jako politycznego przywódcę.
Spekulujmy dalej: dlaczego więc Czuma, zdając sobie sprawę, czym nominacja Pruskiego pachnie, wyraża na nią zgodę? Otóż dalszy trop, moim zdaniem, prowadzi od Zalewskiego do Grzegorza Schetyny. Dbającego o to, aby bliscy mu wrocławianie, czy ogólniej ludzie z Dolnego Śląska, zajmowali czasami mniej, a czasami bardziej ważne stanowiska w newralgicznych miejscach państwa. A jak wiemy, prokuratura jest jednym z takich czułych miejsc. Warto mieć tam swoich ludzi - uważa Schetyna. I rozprowadza ich po różnych punktach. A ministrowie niczym bezwolne, strachliwe atrapy władzy zgadzają się na tajne gry prowadzone przez wszechwładnego wicepremiera.
Myślałem, że Andrzej Czuma nie zgodzi się być kukłą pociąganą za sznurki przez Schetynę. Choćby kosztem rezygnacji ze stanowiska ministra. Ale widać - nie stać go na to. Dlatego właśnie nie potrafię go usprawiedliwić.