Kiedy prezes IPN Janusz Kurtyka zwolnił Jana Żaryna ze stanowiska szefa, natychmiast pojawiły się komentarze: ratuje swoją skórę. Gdyby Kurtyka Żaryna nie zwolnił, byłby oczywiście atakowany za to, że podpisuje się pod jego słowami dotyczącymi Wałęsy. Po prostu szef Instytutu znalazł się w sytuacji, gdy każda jego wypowiedź, każdy ruch czyni go dogodnym celem ataków przeciwników - polityków PO, komentatorów "Wyborczej", dawnych działaczy "Solidarności" niezgadzających się z odbrązawianiem Wałęsy czy wyznawców innych poglądów historycznych.
Kurtyka trochę sam zgotował sobie ten los. Można wskazać parę momentów, gdy podczas rządów PiS nie umiał się zdystansować wobec ekipy Kaczyńskiego. Ale też warto postawić pytanie: czy Kurtyka postawił na PiS, bo od początku zamierzał prowadzić grę na styku nauki i polityki. Czy uznał, że poparcie obozu do czasu rządzącego będzie go lepiej chronić. Na początku był przecież wspólnym kandydatem obu partii solidarnościowych: PiS i PO. A w praktyce każda publikacja czy wypowiedź Instytutu dotycząca lustracji skazywała go na ataki.
Błędem Kurtyki było tak mocne podpisanie się pod książką Cenckiewicza i Gontarczyka, która z natury rzeczy musiała przesłonić wszelkie zasługi Instytutu, wszelkie najpotrzebniejsze prace badawcze, wikłając tę placówkę w doraźny spór o konsekwencjach politycznych. Ale skłonny jestem widzieć to jako potknięcie, błąd taktyczny. Bo w jednym Kurtyka ma rację: nieproste, dramatyczne dzieje Wałęsy są pochodną nieprostych dramatycznych dziejów Polaków w tamtym ustroju. Policyjna natura tamtego systemu mogła uczynić z tej samej osoby w jednej chwili życiowej konfidenta, a w innej bohatera. Rozumiem, że strasznie ciężko jest taką prawdę przyjąć i samym zainteresowanym, i publiczności. Ale taka jest prawda o komunizmie.
Przywołany do porządku przez opór rozmaitych środowisk Kurtyka musi grać. Jest skazany na dyplomację. W tych kategoriach widzę pozbycie się Żaryna (który jednak pozostaje w IPN). Ten wytrawny badacz dziejów najnowszych nie pamiętał, że wypowiada się nie tylko jako historyk, ale jako funkcjonariusz publicznej instytucji wplątanej w dramatyczny konflikt. IPN nie może sobie pozwolić na to, aby kwestionować własne decyzje z przeszłości, nawet jeśli to niezgodne z logiką. To prawda na mocy jednych przepisów Wałęsa jest pokrzywdzonym, na mocy innych - nie może zostać uznanym za osobę prześladowaną przez komunizm. Ale lepiej ten brak logiki tolerować, niż wikłać się w kolejne burze.
Czy Kurtyka powinien teraz pójść dalej, otworzyć się na środowiska historyków z nim skłóconych, typu Andrzeja Friszke, próbować otworzyć IPN na wewnętrzną debatę. W teorii tak - przecież w jego otoczeniu są nadal ludzie centrum, jak szef kolegium IPN Andrzej Paczkowski, który przepraszał Wałęsę za książkę Zyzaka, ale też bronił IPN przed politycznymi atakami. Ale byłoby to bardzo trudne. I po stronie zwolenników prezesa i po stronie jego krytyków nastąpiło zbyt mocne upolitycznienie całego sporu. Można chwilami odnieść wrażenie, że Cenckiewicz poluje na Wałęsę, a nie bada jego dokonania. Ale można też odnieść wrażenie, że niektórzy atakujący go naukowcy gotowi byliby zamykać oczy na dokumenty niepasujące do ich wizji rzeczywistości.
W tej sytuacji jedyną drogą jest wyciszenie sporu. Niech IPN zajmie się innymi tematami, a politycy przestaną recenzować naukowe książki, bo to nie jest ich rola.