Inauguracja kampanii SLD do Parlamentu Europejskiego była huczna. Z całej Polski zjechały się autokary z działaczami. Było ponad tysiąc osób. Trzeba więc było tych ludzi w jakiś sposób zabawić. W końcu przyjemnie jest od czasu do czasu posłuchać dobrej muzyki, zobaczyć w akcji prawdziwą orkiestrę, pooglądać tańczących młodych ludzi. Kampania nie może przypominać pogrzebu. Inauguracja nie może składać się wyłącznie z przemówień. Trzeba robić przerywniki. Skoro się cieszymy, to ma być tak jak na weselu.

Reklama

Taki styl to nic nowego. Poprzednia kampania z 2007 r. była robiona podobnie. W obu przypadkach to pomysł naszych działaczy. Inauguracja kampanii to święto partii. Ma być wesoło, obok ludzi starszych dzieci z balonikami. Nie ściągaliśmy pomysłu z innych krajów. To niech z nas ściągają.

Wśród naszych gości był szef Partii Europejskich Socjalistów, były premier Danii Poul Nyrup Rasmussen. To nie jest tak, że musieliśmy mieć swojego Rasmussena. Chcemy, aby w nowej kadencji w Parlamencie Europejskim frakcje socjalistyczna była największa. A wtedy będziemy mogli wysunąć własnego kandydata na przewodniczącego. I wprowadzimy nasz plan ratunkowy, czyli 10 milionów miejsc pracy w całej Unii w ciągu najbliższych dwóch lat. To realne obietnice. SLD nie obiecuje drugiej Hiszpanii, tylko pierwszą Polskę. Najpierw czekaliśmy na drugą Japonię, potem drugą Irlandię. I nic z tego nie wyszło.

Lewica nie stawia ciągle na te same konie. Są i starzy i młodzi. Konglomerat. Tym razem się udać. Odzyskamy lewicowy elektorat, który w 2007 r. głosował na Platformę. Oni teraz wiedzą, że popełnili błąd, i wrócą do nas. Zyskamy poparcie przynajmniej dwukrotnie wyższe, niż pokazują sondaże. Jestem pewna, że skończymy na poziomie kilkunastu procent.