Nie wiadomo, co zdaniem Wojciecha Olejniczaka, lokomotywy SLD w eurowyborach, powinien zdziałać parlament europejski w kluczowej kwestii uprawnień prezenterów w telewizji publicznej, Jednak sympatyczny polityki lewicy chciał najwyrażniej zrobić przyjemność prowadzącemu.

Reklama

Wszyscy siedzący w studio naturalnie pojmowali aluzje do historii Hanny Lis zwolnionej przez prezesa Farfała. A jednak adresat tych słów zasiadający na fotelu prowadzącego zachował pokerową twarz. Pełen profesjonalizm.

Profesjonalizm tak wielki, że wygląda to aż trochę przerażająco. Gdyby jeszcze Lis dystansował się od zachowania żony. Sam kierował nie tak dawno polsatowskimi "Wydarzeniami" i wątpliwe, aby pozwolił tam podleglemu sobie prezenterowi czy prezenterce na jakąkolwiek samowolę. Ale nie - Tomasz Lis okazał przecież solidarność z żoną. Wypisał słowa poparcia dla niej dzień wcześniej na koszulce podczas meczu, gdzie grał w drużynie znanych postaci. Wypisał i... tyle.

Po raz setny komentując zachowania Lisa wypada zastrzec, że wszystko byłoby inaczej, gdyby on sam nie ustawił poprzeczki tak wysoko. Od dawnych krytyk dziennikarzy pracujących w telewizji Kwiatkowskiego, od których żądał, aby nie udawali, że pracują w perfumerii, po gromkie rozliczenia ludzi, ktorzy szukali karier w mediach publicznych, a nawet i niepublicznych za czasów PiS. Najmocniejsze słowa demaskujące innych, jako ludzi chciwych i małostkowych, są równocześnie zobowiązaniem nakladanymi na samego siebie.

Reklama

Pamiętam szczególnie żenującą sytuację, gdy Lis wraz z Jackiem Źakowskim urządzili w audycji w Tok FM sąd nad tekstem Krzysztofa Gottesmana, nota bene człowieka skromnego i szlachetnego, dawnego działacza solidarnościowego podziemia. Nie wystarczyła prosta polemika - oni po prostu musieli przypisać mu pisanie artykułów w "Rzeczpospolitej" pod nowych prawicowych przełożonych. Zarzut był jak kulą w płot, każdy, kto znał choć trochę Gottesmana, wiedział, że to są jego poglądy. Wypowiadał je zresztą w swoich tekstach i pod poprzednimi naczelnymi. Przerażająca była jednak ta łatwość osądzania innych, przypisywania im małych karierowiczowskich intencji.

Dziś Lisowi nie drgnie nawet powieka, gdy w dwa dni po wyrzuceniu żony udaje, że dzień jak co dzień. Mozna to zrozumieć, zerwanie kontraktu, choćby za komentarz od siebie byłoby dotkliwym kosztem materialnym. No tak, tylko czy może liczyć na zrozumienie ktoś, kto tak mało rozumiał innych.

Prezes Farfał podjął własną grę, brutalną i zapewne krótlkotrwałą. Wyrzucił żonę Lisa tak naprawdę nie z powodu tego drobnego nieporozumienia, wykorzystanego wyraźnie jako pretekst,. ale aby uwiarygodnić się przez wyborcami Libertasu, którzy mogli nie rozumieć jego wcześniejszego flirtu z liberalnymi antypisowskimi elitami. Teraz może polować na męża.

Ale o co z kolei gra Lis? O przejście suchą stopa wszystkich kolejnych wiraży, jakim podlega wraz z TVP. Ciśnie się na usta jedna prośba: skoro tak, to bez moralizowania przynajmniej. Ale nie, zapewne za dzień, dwa w dzienniku "Polska", w "Wyborczej" i gdziekolwiek indziej przeczytamy kolejną porcję uwznioślających pogadanek.