WITOLD GŁOWACKI: Jak na świńską grypę, zwaną przez tabloidy "śmiercionośną zarazą", patrzy historyk? To dżuma XXI wieku?

TOMASZ NAŁĘCZ: Historyk patrzy na tę "śmiercionośną zarazę" z pewnym przymrużeniem oka. Rzecz jasna, śmierć stukilkudziesięciu ofiar tej choroby nie jest niczym, co należałoby lekceważyć. Ale świńska grypa bynajmniej nie osiągnęła skali epidemii, które znamy z historii.

Reklama

Nie trzeba zdaje się sięgać aż do średniowiecza, dżumy i cholery, by znaleźć historyczny przykład epidemii, która była prawdziwą katastrofą?

Nie. Zaledwie 90 lat temu przez Europę przeszła tzw "hiszpanka" - także mutacja wirusa ptasiej grypy. Według różnych szacunków pochłonęła od kilkunastu do nawet 50 milionów ofiar. Ale od razu musimy tu zaznaczyć, że wirus zbierał swe żniwo w wyjątkowo sprzyjających okolicznościach. Epidemia zaczęła się pod koniec I wojny światowej i trwała jeszcze rok po niej.

Reklama

Pochłonęła więcej ofiar niż walka na froncie.

Tak - ale właśnie dlatego, że po czterech latach wojennych zmagań społeczeństwa Europy były poważnie wyniszczone. Brakowało podstawowych produktów, dostępu do opieki medycznej, drastycznie obniżone zostały standardy higieny. Ogół ludności był niedożywiony, a weterani wojenni skrajnie nadwyrężeni warunkami panującymi w okopach. Odporność, w sensie immunologicznym, całych społeczeństw była bardzo mocno obniżona. Tylko w takich warunkach wirus grypy - którego groźniejsze mutacje pojawiały się przecież w historii co kilkanaście lat i bynajmniej nie pociągały za sobą masowych ofiar - mógł wyrządzić aż takie szkody.

Obecną sytuację raczej trudno porównywać z okolicznościami tuż po I wojnie światowej.

Reklama

Właśnie. W latach 1918-19, kiedy szalała "hiszpanka", Europa przypominała organizm bardzo słabego człowieka - dla którego przecież nawet najzwyklejsza grypa może być śmiertelnym zagrożeniem. Dziś zaś żyjemy w zupełnie innych warunkach. Niebywale wzrosły standardy higieny a medycyna rozwija się w astronomicznym tempie. Choroby atakują nas dalej - i to ze wzmożoną siłą, ale my po prostu nauczyliśmy się sobie z nimi radzić.

Czas już więc zostawić epidemie wyłącznie historykom?

Nie, z pewnością nie - ale po prostu musimy się przyzwyczaić do tego, że dziś słowo epidemia oznacza zupełnie co innego niż historyczne wielkie plagi, jak Czarna Śmierć w XIV wieku czy właśnie "hiszpanka". Naprawdę duży zasięg mogą mieć w krajach Trzeciego Świata - jak w wielu państwach Afryki dziesiątkowanych dziś przez AIDS. Ale zauważmy, że na Zachodzie sytuację z tą chorobą już od lat można uznać za opanowaną. Dlatego historyk na pewno nie będzie lekceważyć stukilkudziesięciu ofiar świńskiej grypy, ale w rzeczywistości społecznej i cywilizacyjnej znajdzie wystarczająco dużo argumentów, by przez najbliższe 10 albo i 50 dni śledzić wystarczająco chłodnym okiem doniesienia mediów na ten temat.

A to właśnie media eskalują panikę związaną ze świńską grypą?

Uderzanie w tej kwestii w tony katastroficzne to z pewnością objaw naturalnej dla mediów tendencji poszukiwania złych wiadomości. To one, jak wiadomo, najbardziej poruszają ludzi.

Poruszają ich też niektóre związane z grypą wystąpienia polityków - z minister Ewą Kopacz i jej słynną już uwagą "zaszczepieni mają szansę przetrwać" na czele.

I media, i politycy żyją po części z ludzkich nieszczęść. Stawiam diamenty przeciw orzechom, że już za kilka dni zobaczymy kampanię PiS wytykającego rządowi szereg zaniechań, obwiniającego go za to, że zarażenia jednak przeszli przez bramki na lotniskach. I podkreślającego, że gdyby to PiS miałoby władzę, wirus nie miałby do IV RP wstępu, a nawet gdyby się jakoś przedostał, to Zbigniew Ziobro zorganizowałby konferencję prasową, na której wrzuciłby go do niszczarki. Jestem więc przekonany, że środowiskiem, które najprędzej zainfekuje świńska grypa, jest właśnie środowisko polityków.

Tak? Mimo, że jako VIP-y mają dobrą opiekę medyczną?

Mówiłem już, że w historii epidemie wybuchały wtedy, gdy istniały odpowiednie ku temu warunki. W środowisku polityków wirus ma warunki wręcz cieplarniane - tyle że w swej postaci psychicznej, która z pewnością agresywnie zaatakuje nie ciała, lecz mózgi dużej części polskiej klasy politycznej.

Słowa Ewy Kopacz byłyby jednym z pierwszych symptomów?

Z pewnością. Ale ponieważ zostały rzucone podczas konferencji prasowej poświęconej uspokajaniu nastrojów, ujawnia się w nich jeszcze coś. Jednym z kardynalnych grzechów Platformy jest to, że politycy tej partii w sytuacjach kryzysowych najpierw długo i namiętnie uspokajają a potem znienacka alarmują. Na miejscu pani minister nie uspokajałbym aż tak bardzo - w końcu istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że i w Polsce ktoś na świńską grypę zachoruje.

Podkreśla pan, że w porównaniu z zamierzchłą przeszłością dzisiejsze epidemie nie robią specjalnego wrażenia. Dlaczego więc aż tak bardzo się ich boimy? To jakaś forma pamięci historycznej?

Nie. To przede wszystkim efekt działania mediów. Mieliśmy już w ostatnich latach i ptasią grypę i chorobę wściekłych krów i SARS. Każda z tych chorób jest rzeczywiście niebezpieczna i stwarza pewne zagrożenie epidemiologiczne, ale bez wymiaru katastroficznego - ten wymiar nadawały tym chorobom właśnie media. Teraz zaś przyszła kolej na coś nowego.