Polskie stocznie mają być sprywatyzowane do czerwca. Wiadomo, że jeśli prywatyzacja się uda, 1/3 załogi zostanie zwolniona. Skądinnąd nadchodzą pocieszenia, że zwolnieni znajdą zatrudnienie w firmach współpracujących. Choć pamiętajmy, że również w nich są poważne cięcia w wydatkach.
Jeśli w najbliższą sobotę - po zakończeniu przetargu na Stocznię Szczecińską - okaże się, że podobnie jak stocznia w Gdyni również ta znalazła właściciela, który w dodatku zapewni, że chce tam budować statki, to premier Tusk będzie mógł spokojnie jechać na poniedziałkową debatę ze związkami zawodowymi. Stocznie są dynamitem, który co jakiś czas podkładany był pod kolejne bagatelizujące ten temat rządy. Zdobycie nowych inwestorów wytrąci związkowcom główny kontrargument, którym skutecznie mogliby uderzać w premiera podczas gdańskich rozmów.
Czy jednak problemy ze Stocznią Gdynia naprawdę się skończyły?Związkowcy otwarcie mówią, że prywatyzacja ich stoczni to absolutny cud. Mnie natomiast kompletnie zaskoczyły zapewnienia nowego inwestora o chęci podtrzymania tamtejszej budowy statków. Obecnie europejskie stocznie szerokim łukiem omijają podjęcie się tak karkołomnego przedsięwzięcia. A już na pewno nikt nie stawia na budowę frachtowców do przewożenia żywności.
Inwestor wydaje się lekko podejrzany. Podobno pochodzi on z Kataru. Choć również co do tego nie ma pewności. Nikt też do końca nie wie, co to za spółka ani co dokładnie planuje. Pewne jest zatem, że ktoś chce inwestować na niepewnym gruncie - jakim bez wątpienia jest stocznia w Gdyni - i zamierza budować statki. Może jest lekko szalony? Oby zadowolenie ministra skarbu nie było przedwczesne. Będziemy bacznie obserwować rozwój sytuacji.