Od ubiegłego piątku, od dnia opublikowania naszego materiału o Katarynie, mamy niezły ubaw. Dziesiątki anonimowych frustratów, występujących pod barwnymi pseudonimami "Lou Cypher", "thor", "zdziffko", "absztyfikant"... obrzucają nas wyzwiskami, tyleż wściekli, ile przerażeni. Bo słusznie doszli do wniosku, że anonimowość internetu nie oznacza wcale, że w internecie można istnieć bez żadnych konsekwencji. Że można krytykować, nie będąc skrytykowanym, że można kogoś surowo osądzać, a samemu nie zostanie się osądzonym.
Śledcze dziennikarstwo służy do sprawdzania osób publicznych, do wykrywania konfliktów interesów, hipokryzji, jakości działań podejmowanych publicznie. Nasi anonimowi blogerzy i agresywni uczestnicy wszystkich internetowych dyskusji postanowili zagrać w tej samej lidze co osoby publiczne. Chcą być osobami publicznymi, ale bez konsekwencji, jakie osoby publiczne ponoszą, bez odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże. Bez występowania pod własnym nazwiskiem, z własną twarzą i tożsamością.
ZABAWA W OSOBY PUBLICZNE
Taka zabawa jest tylko z pozoru niewinna. Wystarczy poczytać anonimowe wpisy pod zamieszczanymi w internecie tekstami Jadwigi Staniszkis, Moniki Olejnik, Kingi Dunin, Manueli Gretkowskiej, Tomasza Terlikowskiego, Sławomira Sierakowskiego, Wojciecha Czuchnowskiego... To wszystko są osoby, z którymi można się zgadzać lub nie, ale wszystkie one występują pod własnymi nazwiskami. Tymczasem pod ich tekstami, korzystając ze złudnego poczucia bezpieczeństwa, jakie daje anonimowość internetu, wpisują się damscy bokserzy, antysemici, antyklerykalni nienawistnicy... Popisują się wulgaryzmami, wpisują zmyślone szczegóły z życia prywatnego, sugerują żydowskość, wyzywają od faszystów lub od bolszewików.
Otóż, jeśli ktoś postanowił zabawić się w osobę publiczną na internetowych blogach i listach dyskusyjnych, będzie przez nas sprawdzany jak osoba publiczna. Tak samo jak sprawdzani są przez nas Palikot, Oleksy, Kurski czy Migalski. I inni.
Kataryna na tle całej tej tłuszczy nie była najgorsza. Ale też ją zdemoralizowała noszona zbyt długo maska. Z fajnej analityczki stawała się coraz bardziej surowym sędzią: dziennikarzy i naszego warsztatu, osób publicznych i ich integralności, ludzi, którym przynajmniej połowę swoich zarzutów mogłaby postawić pod własnym nazwiskiem. To byłoby czystsze.
Teraz Kataryna pisze do nas sprostowanie i my to sprostowanie publikujemy. Z podpisem "Kataryna" zamiast nazwiska, choć nie musimy. A ja ponawiam pytanie, czy gdyby pod własnym nazwiskiem publikowała kąśliwe recenzje dotyczące szefów najważniejszych polskich mediów i firm, to ci szefowie tak samo łaskawym okiem patrzyliby na szkolenia organizowane przez jej fundację dla dziennikarzy, samorządowców, pracowników firm - będących ich podwładnymi? Bardzo w to wątpię i wątpiła w to także Kataryna. Właśnie dlatego w establishmencie Warszawy uczestniczyła pod własnym nazwiskiem, a krytykowała ten establishment pod pseudonimem. To jest jednak marne rozwiązanie konfliktu interesów.
UŻYTEK ROBIONY Z ANONIMOWOŚCI
Nie mam nic przeciwko anonimowości internetu. Oczywiście, że można jej używać sensownie. Ktoś ma do zakomunikowania swoje refleksje, argumenty, ale nie robi tego zawodowo, a w dodatku nie ma w nim narcyzmu, więc po prostu wchodzi do sieci, zachowując przezroczystość. Taka anonimowość rozluźnia internet, czyni go ciekawym - ale w Anglii czy Francji... bo to nie ma nic wspólnego z codziennością korzystania z anonimowości w polskim internecie.
Zbadajmy bowiem jakość dyskusji naszych anonimów. Weźmy pierwszą z brzegu informację umieszczoną na Dzienniku.pl: Tusk mówiący na wyborczym wiecu, że "w czasie kryzysu żaden Polak nie zostanie sam". Może to rzeczywiście drętwe i nieco bez konkretów, ale popatrzmy na recenzje anonimowych rycerzy internetu, czy podnoszą poziom. "Mihiru-69": "dlaczego ten typ z kaszubskiej kniei wyciera sobie mordę słowami, których nie rozumie..."; "icek": "Herr nauczany i kierowany przez starszych braci oszukuje Polaków, jeden z najprzykrzejszych skutków mieszania się żydostwa z polakami"; "hahahahaha": "na zdjęciu oszołom Tusk i w tle pomiot postsowiecki Graś"...
Ale może to tylko przeciwnicy Tuska i zwolennicy "Kaczorów" są tacy straszni? W takim razie sprawdźmy wpisy pod informacją o konwencji wyborczej z udziałem Jarosława Kaczyńskiego, tam piszą wrogowie Kaczyńskich i zwolennicy PO, partii polskiej klasy średniej. "Jacek": "przecież to fotka TW Jara"; "jo5348": "brednie psychola, paranoja postępuje"; "jaruś": "w tym człowieku jest tylko złość i podłość...", "puryna": "ach to pełne nienawiści spojrzenie, to jaruś z żoliborza, syn AK-owca, który nie był więziony, ścigany i zrobił w PRL-u zadziwiającą karierę...".
A może to tylko Dziennik.pl ma pecha do takich frustratów? Sprawdźmy zatem dyskusję anonimowych internautów pod wypowiedzią Tuska o tarczy antyrakietowej, tym razem na Onecie. "Artur": "tuskomatołek i jego wyborcy tuskomatoły nie idźcie tą drogą..."; "madra": "każdy, kto zagłosował i zagłosuje na Tuska, nie zmyje ze swych łap krwi naszego bestialsko zamordowanego rodaka w Afganistanie!!!"...
I tym podobne głębie politologicznego intelektu. Nie mówiąc już o gwiazdach polskiego internetu i stałych bywalcach naszych list dyskusyjnych w rodzaju "antka_emigranta", który swoje "głosy w dyskusji" zaczyna zwykle od wstępu: "cześć komuszki, jak to jest mieć za swoje autorytety takie osoby jak Nicolae Causescu, Feliks Dzierżyński, Kim Ir Sen?". I to niezależnie od tego, z kim akurat polemizuje, z obrońcami Kiszczaka, z feministkami czy z wyborcami PO. Nawet stosunkowo niewinna informacja, że Rubikowi urodziła się córka, zostanie w polskim internecie skomentowana przez dziesiątki frustratów wylewających całe wiadra pomyj.
PRAWICA O KWESTII ŻYDOWSKIEJ
Ponieważ lubię czasami stracić trochę pieniędzy na warszawskiej giełdzie, zacząłem przeglądać listy dyskusyjne poświęcone tematyce giełdowej. Także najżywszą z nich, na Bankierze.pl. I tam również dopadł mnie gniew polskiego internetu. W każdą niedzielę, ponieważ giełda w Tel Awiwie jest tego dnia czynna, można tam poczytać setki komentarzy na temat "żydków" i "pejsatych", co to specjalizują się w okradaniu całego świata i wywoływaniu światowych wojen. A to są przecież, jak można wyczytać z ich późniejszych analiz kursu Orlenu czy Polnordu, dojrzali giełdowi inwestorzy. I wy chcecie polemizować z "Wyborczą" na temat polskiego antysemityzmu? Przejrzyjcie się w lusterku anonimowego polskiego internetu. Mina wam zrzednie, będziecie się musieli bardziej postarać.
Wyjątkowo kiepsko zachowują się internetowe maski polskiej prawicy. Weźmy Salon24, który prawdopodobnie został kiedyś pomyślany przez Igora Jankego jako miejsce ambitnych intelektualnych dyskusji (jeszcze dziś Janke heroicznie podpisuje Salon24 jako "niezależne forum publicystów"). Ale bardzo szybko to miejsce zmieniło się w jeszcze jedno centrum anonimowego zlewu, przede wszystkim prawicowego. Mimo nieustających wysiłków moderatorów dyskusji.
Anonimy szczególnie zachwycają się blogerką "marylą" - będącą stałym gościem Salonu24. Nazywając ją "niezwykle inteligentną kobietą". Niejaki "kisiel", broniąc "maryli" i siebie przed zarzutami wulgarności i zwyczajnej głupoty pisze: "atak na blogosferę trwa, awantura w «Dzienniku» świadczy dobitnie, że nie znają ani blogerów, ani blogów, traktowanie nas, z Salonu24, jak hunów z Onet dobitnie o tym świadczy".
Zatem poczytajmy typowy wpis "maryli", żeby przekonać się do jej wysokiego poziomu: "gadzinówka michnika jest zainteresowana niszczeniem polskości, co siłą rzeczy przekłada się na sympatie do Jugendamtu. Można rzec, że to interes ponad podziałami. Żydowscy właściciele gazety przymykają oko na zbrodnie hitlerowców na narodzie żydowskim dla dobra wspólnego biznesu na dzisiaj". Zaraz pod tym wpisem inny stały bywalec salonu ubolewa "pani marylo, podobno administracja Salonu24 skasowała jakiś pani komentarz. Czy to nie nagonka na wolność słowa?".
Mógłbym przy tej okazji zadowcipkować, że kiedy wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Piotr Stasiński nazwał nas kiedyś "der dziennikiem" - zachowując się jak rasowy anonimowy bloger z polskiego internetu - powinien się był spodziewać, że "niepolskość" stanie się głównym argumentem blogerów przeciwko jego własnej gazecie. Ale to nie czas na międzygazetowe porachunki, bo także Stasiński występuje przynajmniej pod własnym nazwiskiem. Podczas gdy gniew internetu nie ma ani nazwisk, ani twarzy.
CZERWONE I CZARNE W INTERNECIE
Czytając polski internet, dowiadujemy się, że anonimowość demoralizuje i degeneruje każdego, prędzej czy później. Wyzwala zwierzęce odruchy u zwolenników lewicy i prawicy, u antyklerykalnych inteligentów i u katolickich matron. W apogeum skandalu Marcinkiewicza trafiłem przypadkowo na portal Wielodzietni.org. Zachęcam internautów, żeby sobie wpisali ten adres w wyszukiwarkę. Dostojne matrony i szacowni ojcowie wielodzietnych rodzin, ukryci pod mało wymyślnymi nickami, ale dumnie cytujący Biblię i kościelną łacinę, prześcigają tam w wulgarności redaktorów tabloidów. Nie tylko polskich, ale nawet niemieckich czy angielskich - tych najtwardszych. Zaczynają od wklejenia sobie zdjęcia Marcinkiewicza i Isabel, prawdopodobnie przelepionego z "Superaka".
Pierwszy dowcipem popisuje się niejaki "sokrat", przy jego nicku stałe odesłanie do Psalmu 23, "Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego". Ale chyba "sokratowi" jednak czegoś brak, skoro pisze: "a ja myślałem, że to jaki ork po liftingu". Odpowiada mu "mona" (która do własnego nicka dolepia zawsze fragment zdjęcia uśmiechniętej buźki swego małego dziecka), z dość trzeźwym pytaniem: "ile mu dajecie, bo ja 3 miesiące", na co "łukasz" (jego nick opatrzony jest stałym komentarzem "czytaj Biblię, bojowanie jest żywot człowieczy") odpowiada: "jak potem znajdzie dobry towar, to może i trochę dłużej". Na co "tomasz i ewa" (do ich nicku dołączone niewyraźne zdjęcie z rodzinnych wakacji): "nie wiem czemu, ale po głowie chodzą nam dwa słowa: pustak i szmata". "Paweł i Ola" (do nicku dołączony łacińskie "ut unum sint...") cieszą się z konceptu "tomasza i ewy": "taka konkretna, budowlana terminologia!". I tak to leci całymi stronami. Twardy tabloid - nawet z wklejoną parę razy okładką "Super Expressu" czy "Faktu". A wszystko to w wykonaniu soli tej ziemi, katolickiej elity naszego kraju, wielodzietnych rodzin żyjących na co dzień Biblią i znających łacinę. Ale nawet oni, kiedy tylko nałożą maskę internetowej anonimowości, zamieniają się z aniołów w bydlęta (to parafraza Pascala, którą "sokrat", "mona", "tomasz i ewa" na pewno zrozumieją).
Zatem może mądrzej korzystają z anonimowości internetu polscy antyklerykałowie? Może ci rozumni przeciwnicy religijnego zabobonu są lepsi od "czarnych", których z takim zacięciem zwalczają? Żadnych szans. Pierwsza z brzegu dyskusja pod informacją Onetu, że Zapatero straszy Hiszpanów polskim księdzem w wyborczym spocie socjalistów. "Bazyl": "hiszpanie zrozumieli, że klechy to zaraza, idźmy za ich przykładem, pogońmy nierobów"; "Logiczny": "zapatero wiwat! te czarne bestie do katastrofa, głównie finansowa"; "Commodore1": "gonić watykańczyków, dość trzymania Polski w kajdanach zabobonu i czarów". Oj, Dawkins to to nie jest. Ani nawet Joanna Senyszyn.
Bo trzeba przyznać, że nawet jeśli mamy coś przeciwko Januszowi Palikotowi, Joannie Senyszyn, Jackowi Kurskiemu, Stefanowi Niesiołowskiemu... to na tle anonimowych polskich internautów ci wszyscy ludzie z nazwiskami wyrastają na umiarkowanych, rozsądnych, nie mówiąc już o wyraźnej nadreprezentacji intelektu w stosunku do internetowej przeciętnej.
Anonimowość pozbawia polskich internautów resztek człowieczeństwa, bo zakładam, że jakieś ich cechowało, zanim nie wymyślili sobie kretynicznego pseudo i nie zasiedli przed klawiaturą. Do niektórych z nich te argumenty dotarły. Zaczęli przysyłać do nas polemiki pod własnym nazwiskiem. Jeśli to miałby być jedyny pożytek z kłótni o Katarynę, to już by wystarczył. Jeśli paru ludzi zrzuci maski. Tym bardziej że wystąpienie pod własnym nazwiskiem od razu przekłada się na wyższą jakość internetowych wpisów.
SZKOŁA NIEWOLNIKÓW
Szczerze mówiąc, byłem kiedyś taki naiwny, żeby wierzyć, że internet da Polakom wolność, jakiej nie mieli od dawna. Pomyliłem się. Internet stał się szkołą niewolników. Kiedy dwieście lat temu czterech chłopców z wileńskiego gimnazjum - Michał Plater, Jan Czechowicz, Benedykt Kościałkowski i Jan Kułakowski - stanęło odważnie przed całą klasą i napisało kredą na tablicy "Vivat Konstytucja 3 maja, o jak słodkie wspomnienie dla rodaków lecz nie masz, kto by się o nią dopomniał", groził im za to Sybir. Rozpoczęli polityczno-artystyczną aferę znaną pod nazwą procesu filomatów i filaretów. Ich nazwiska będą zapamiętane na wieki (zresztą na dobre i złe). Kiedy Andrzej Trzebiński wydawał pod pseudonimem "Sztukę czy naród" w okupowanej przez nazistów Warszawie, został zatrzymany w ulicznej łapance i rozstrzelany. To wszystko byli ludzie wolni, właśnie ze względu na ryzyko, które godzili się ponieść, cenę, którą za swoją wolność musieli zapłacić.
"Lou Cypher", "thor", "antek_emigrant", "maryla" i cały legion innych anonimów to urodzeni niewolnicy. Ich nazwisk nikt nie zapamięta, bo ich nawet nie pozna. Oni nawet jak nie mają nad sobą żadnego pana, to go sobie wymyślają, żeby w ukryciu, pod pseudonimem, w masce, obrzucać go przekleństwami.
Dzisiaj, jeśli wierzyć anonimowym frustratom, którzy żmudnie zapełniają od ubiegłego piątku naszą redakcyjną pocztę i listy dyskusyjne Dziennika.pl, jestem co najmniej Anakinem, który przeszedł na mroczną stronę mocy. A Robert Krasowski to jakiś lord Sithów.
Bloger "maryla" zaczął się nawet od wczoraj podniecać, że zawieszający mu się internet to dzieło korporacyjnych hakerów z DZIENNIKA, a może i z samego Berlina. To przyjemnie być obiektem aż takiej bezsilnej frustracji. Mógłbym nawet trochę podyszeć przez maskę Dartha Vadera, żeby sprawić satysfakcję blogerowi "maryli". Tyle że ja nie noszę ze sobą maski Dartha Vadera, bo nawet w internecie pojawiam się wyłącznie pod własnym nazwiskiem.
_____________________________________________
Więcej na ten temat w >>>BLOGOSFERZE DZIENNIKA