„Zlikwidowanie abonamentu i niepewność wysokości budżetu przeznaczonego na zadania misji publicznej budzą niepokój o przyszłość Polskiego Radia i Telewizji”. Jest to zdanie wyjęte z komunikatu Episkopatu, wydanego po łomżyńskiej naradzie biskupów. Skłonny jestem postawić hipotezę, że jest to najbardziej niemądre zdanie, jakie wypowiedzieli polscy biskupi w sprawach publicznych w ciągu Dwudziestolecia Niepodległości. Jest tak pewnie dlatego, gdyż biskupi nie rozumiejąc i nie mając wcale obowiązku rozumieć mechanizmu działania nowoczesnego państwa, zapewne zostali wprowadzeni w błąd przez niekompetentnych albo działających w celach lobbystycznych doradców.

Reklama

Okolicznością marginalną, choć z politycznego punktu widzenia wartą zauważenia, jest to, że biskupi dali akurat silne wsparcie SLD w apogeum jego konfliktu z rządem o kształt ustawy o RTV.

Biskupi nie mają świadomości, że w polskim systemie prawnym jest jedna i specyficzna ustawa regulująca corocznie wydatki publiczne. Jest nią budżet. Łamanie tej zasady jest lobbystycznym niszczeniem jakości prawa, które tracąc swą ogólność i bezstronność – jakby powiedział św. Tomasz z Akwinu – przestaje w ogóle być prawem. Ustawa o instytucjach kultury nie może określać sum przeznaczanych corocznie na filharmonie ani ustawa o pomocy społecznej kwot wydawanych na najuboższych. Jest tak z prostego powodu: racjonalny plan wydatków publicznych wymaga spojrzenia całościowego i bilansu. Owszem, lobbyści, którzy mają w pogardzie dobre prawo, a zależy im tylko na interesie, chcieliby wymuszać pieniądze partykularnymi ustawami. Tylko chcę zapytać biskupów: dlaczego postanowili odegrać rolę takiego nieliczącego się z interesem publicznym lobbysty akurat w tej sprawie? Czy naprawdę bardziej niż „niepewność wydatków" na telewizję nie martwi biskupów coroczna niepewność wydatków na szpitale, hospicja, przedszkola, domy pomocy dla samotnych matek albo choćby na wsparcie kościołów, zakonów i księży?

Podobnie rzecz ma się z tzw. abonamentem. Najwyraźniej biskupów nie poinformowano, że w praworządnym państwie istotą daniny publicznej jest to, że nie może mieć ona konkretnego beneficjenta. Abonament radiowo-telewizyjny z tego choćby powodu już dawno powinien być zlikwidowany. Innymi słowy: gdybyśmy uchwalali specyficzne podatki na teatry, na szkoły, na kościoły i koleje – to byśmy najzwyczajniej rozdrapywali Rzeczpospolitą na kawałki, jak ową sienkiewiczowską połać sukna. Kto silniejszy przeforsowałby dla siebie podatek – groźbą, podstępem albo nawet siłą. Kto słaby i uczciwy – musiałby umrzeć z głodu. I znów można zapytać, dlaczego biskupi nie żądają np. abonamentu na hospicja, albowiem jeślibym już musiał odstępować od zasady nieadresowania podatków, to zrobiłbym ewentualnie wyjątek jedynie dla tych najsłabszych z najsłabszych. Na przykład dla umierających. I znów nikt po prostu nie powiedział biskupom, jakie są moralne konsekwencje systemu adresowanych podatków. I to jest problem, bo poza wszystkim biskupi wspierają najbardziej antysolidarystyczną, skrajnie egoistyczną wizję organizacji państwa. Niestety, mleko się rozlało i konsekwencji nie da się uniknąć.

Reklama

Rozumiałbym, jeśli biskupom nie podobałoby się to, że PO i SLD mogą za chwilę założyć partyjny kaganiec mediom państwowym. Rozumiem też, że biskupi odczuwają powinność obrony zapisów prawnych o wartościach chrześcijańskich. Jeśli bowiem termin „media publiczne” coś w ogóle jeszcze znaczy, to właśnie to, że państwowe radio i TV mają budować, a nie rozwalać narodową, kulturową i religijną wspólnotę Polaków. Tutaj mocny głos Kościoła jest potrzebny jak świeże powietrze. Tylko po co i komu dali się biskupi wypuścić na teren, na którym używają tak potrzebnego Polsce autorytetu do obrony złych spraw, których konsekwencji na dodatek najwyraźniej nie rozumieją?