Czy to świadectwo arogancji, niezdolności zawierania kompromisów politycznego lidera? A może przeciwnie – dowód pryncypialności Tuska, który uznał, że te targi zaszły zbyt daleko, że nie chce ich zawierać kosztem budżetu państwa? A może premier jest na tyle dalekowzroczny, że uznał wspólne z SLD przejmowanie publicznej telewizji i radia za niewarte zachodu, ba, za źródło kłopotów.

Reklama

>>> Sellin: Tuskowi nie zależy na mediach publicznych

Historia zabiegów PO o zreformowanie, czytaj: przechwycenie publicznych mediów, to ciąg sprzecznych sygnałów. Z jednej strony mieliśmy cynizm każący nazywać odpolitycznieniem coś, co było skokiem na kasę. Za te usiłowania odpowiedzialność brali głównie politycy parlamentarni Platformy. Z drugiej – u samego Tuska dawało się wyczuć brak entuzjazmu, chęci, aby te usiłowania mocniej wspierać.

>>> Gawryluk: Pasztet nadziany abonamentem

Ta obojętność premiera, który na samym początku posunął się nawet do tego, że skrytykował w prasie jeden z kolejnych projektów własnej partii (w warunkach scentralizowanego systemu partyjnego – ewenement) prowadziła do chaosu w szeregach „reformatorów”. A zarazem Tusk z dużą nonszalancją godził się na to, że TVP pozostawała w rękach najpierw PiS, a potem nieistniejącej partii Giertycha i Farfała.

Nie podzielam wizji ładu medialnego prezentowanej przez Donalda Tuska. Kiedyś sądziłem, że gdy zmieniają się media komercyjne, nadając coraz bardziej ambitny program, silna pozycja mediów publicznych chronionych abonamentem nie jest potrzebna, ba, jawi się jako danina na rzecz partii, które sprawują nad nimi kontrolę. Ale dziś choćby kryzys wystawił mój pogląd na próbę. W obliczu trudności telewizje i radia prywatne rezygnują przede wszystkim z tego, co nie jest grą pod publiczkę. Publiczna telewizja i radio powinny być reformowane, skłanianie do oszczędności, ale nie niszczone – mają bowiem szansę zadbać o wysoką kulturę, o patriotyzm, o obywatelskie wychowanie. W dodatku ich osłabianie, czyli wzmacnianie ich komercyjnych konkurentów, przechyla publiczną debatę w jedną, liberalną stronę. A na dokładkę ostateczny kształt ustawy czynił z niezależności tych podmytych finansowo publicznych mediów pełną fikcję. I przez sposób wyłaniania ich władz. I przez coroczne, arbitralne kształtowanie ich budżetów decyzją parlamentarnej większości,

Pogląd Tuska jest inny. Tyle że próbując wcielać w życie własne przekonania w wersji radykalnej, spowodował on, że nie wcieli ich raczej wcale. Jeśli to efekt nieelastyczności premiera, jest to materiał na zajmującą anegdotę. Jeśli świadomej intencji, aby wycofać się z awantury, należy mu się podziw. Chyba że za tą porażką kryje się drugie spiskowe dno. Kolejny kontrakt z lewicą w przeddzień głosowania nad prezydenckim wetem? Okaże się niedługo.