PIOTR GURSZTYN: Nie boi się pan, że spotkanie przedstawicieli środowisk twórczych z prezydentem w sprawie ustawy medialnej zostanie wpisane w bieżący konflikt polityczny?
KRZYSZTOF KRAUZE*: Mam taką obawę. Wczuwając się w położenie Platformy, też byłbym zirytowany sytuacją: z jednej strony bałaganem w TVP, a z drugiej strony znikomym wpływem na to. Wyobrażam sobie, być może naiwnie, że po odrzuceniu ustawy przyszłaby jakaś polityczna zgoda. Zostałaby odwołana skompromitowana KRRiTV i powołana nowa – na ten czas, dopóki nie powstanie nowa ustawa. Mam nadzieję, że wszyscy uczestnicy spotkania będą mieli poczucie, że broniąc starej ustawy – bo nowa nie jest dobra z powodu projektu rządowego finansowania – broni się starego porządku. Mam tu dyskomfort.

Reklama

Obrońcy nowej ustawy będą próbowali was wtłoczyć w polityczną sztampę.
Cieszę się, że na spotkaniu będzie Agnieszka Holland, która by na nie nie przyszła, gdyby nie wyższa konieczność publiczna. Bo rzeczywiście jest wyższa alarmowa konieczność.

Czyli?
To konieczność uwolnienia mediów od politycznego dozorcostwa, bo nawet już nie nadzoru.

Dziś to polityczne dozorcostwo wygląda na mniejsze zło w porównaniu z planem likwidacji lub redukcji mediów publicznych.
Likwidacja mediów publicznych byłaby katastrofą dla Polski. Media publiczne jednak pomagają – jeżeli są przyzwoite – budować ład demokratyczny i mają rolę edukacyjną.

Reklama

Chyba jesteśmy na etapie dyskusji nie o zawłaszczeniu mediów publicznych przez polityków, ale tego, czy mają nadal istnieć i w jakiej formie?
Akurat mamy teraz świeżutką ustawę hiszpańską. Hiszpanie powzięli decyzję, że ich media publiczne będą bez reklam. Będą w połowie opłacane z pieniędzy z budżetu, a w połowie z trzech procent od zysków nadawców prywatnych, sieci komórkowych i internetu. Jest to ustawa, która zabezpiecza przed naciskami politycznymi w mediach. A z drugiej strony daje pięciokrotnie więcej pieniędzy niż mogłyby dostać media publiczne w Polsce. Pięciokrotnie – przy o 1/3 wyższym PKB Hiszpanii w dobie kryzysu. Czyli jest tam możliwa zgoda w sprawie definicji dobra publicznego.

Hiszpania też jest rozdzierana bardzo ostrym konfliktem politycznym.
Tak, a jednak byli w stanie się porozumieć. Obawiam się, że personalne przesłanki mają w Polsce podstawowe znaczenie. To, że Donald Tusk jest w stanie wojny personalnej z braćmi Kaczyńskimi, ma większe znaczenie niż jakiekolwiek inne podziały na tej mapie.

W sporze o media nie ma głębszego niż partyjny i personalny podłoża tego konfliktu? PO jako partia liberalna może nie widzieć potrzeby istnienia publicznej własności w mediach.
Platforma jest dziś bardzo populistyczna i tabloidyzuje politykę. Odczuwamy to w kulturze w ogóle, a nie tylko przy okazji telewizji. To próba urynkowienia, komercjalizacji kultury z nadzieją, że obywatel prywatnie wyciągnie pieniądze i wspomoże kulturę. Mam wrażenie nie tylko kurczenia się kultury, ale tego, że również nasila się nadzór polityczny nad nią.

Reklama

Jest przyzwolenie społeczne na liberalne podejście do kultury. Ludzie chcą, by kultura sama dawała sobie radę.
Nie tyle, by dawała sobie radę. Powiedziałbym raczej – niech kultura sczeźnie. Trzeba np. dzieci zmuszać do czytania, bo same z siebie bardzo rzadko będą czytały. Z kulturą nie jest tak jak z jedzeniem posiłku – jemy, gdy czujemy głód. Na kulturę czuje się głód w pewnych momentach w życiu. Staje się ona niezbędna np. ludziom zagubionym, którzy szukają dla siebie ścieżki duchowej. Kultura jest potrzebna, ale nie tak jak śniadanie czy kolacja.

Może jest tak, jak napisała Jadwiga Staniszkis: Platforma jest reprezentantem mas, które w odróżnieniu od poprzednich elit nie rozumieją społecznej roli kultury.
Tak jak już powiedziałem: PO się tabloidyzuje. Ma ona tak wysokie rankingi nie przez zwracanie specjalnej uwagi na wartości. Platforma odpowiada na nasze lenistwo umysłowe.

Posłanka PO Śledzińska-Katarasińska krytykuje działanie waszego środowiska jako inicjatywę ludzi żyjących z abonamentu.
To są i tak znikome pieniądze na kulturę, film, telewizję. Bardzo niesprawiedliwa jest opinia pani Śledzińskiej-Katarasińskiej. Powstaje wrażenie niechęci wynikającej – nie wiem – może z kompleksów? Może jej nie szło w szkole z polskiego? Nie wiem. Może gdyby frontmeni PO byli inni, to dziś sytuacja byłaby inna. Obrażanie ludzi takich jak Wajda czy Penderecki nie jest sposobem na reformowanie mediów. To zawstydzające.

Po co w ogóle są media publiczne? TVN zrobił np. dobry, właśnie nagrodzony film „Trzech kumpli”. Może da się żyć bez mediów publicznych?
To prawda, że zrobił. Proszę zauważyć, jak wiele zrobił jeszcze innych filmów. Spójrzmy też na komercję, jaką wypluł z siebie ten koncern. Ci, którzy myślą w kategoriach tabloidalnych, uważają, że z tego wyprodukowanego śmiecia kultura podniesie się jak feniks z popiołów. Nie wiem, jakim cudem.

A nie podniesie się?
Nie podniesie się z tego śmiecia. To wymaga naprawdę wielkich środków ze strony państwa. Nadużyciem jest odbieranie nam prawa do przemawiania we własnym imieniu, ale też w imieniu swoich dzieci. Nadużyciem jest podejrzewanie nas wyłącznie o partykularne interesy. Wielu ludzi, którzy tworzą kulturę, udowodniło, że tak nie jest.

Jaki może być według pana najgorszy scenariusz?
Nie chcę myśleć w takich kategoriach. Ważne, by przed spotkaniem wierzyć, że politykom uda się porozumieć ponad podziałami, myśląc o Polsce. Nie chcę zaklinać rzeczywistości na czarno.

Czy szukania porozumienia nie zaczęliście od końca? Spotykacie się z Grzegorzem Napieralskim, teraz z prezydentem. Trzeba było zacząć od premiera i PO.
Próbowałem spotykać się z Platformą, ale nie znalazła dla nas czasu. Nie zostaliśmy zaproszeni do jakiegoś okrągłego stołu. Przynajmniej ja nie dostałem zaproszenia i nie słyszałem, by dostał je któryś z moich kolegów. Na czym polega to tabloidalne zubożenie świata poza spełnianiem zamówień? Polega na olbrzymim uproszczeniu, a kultura jest bardziej złożona niż mecz piłki nożnej. Mamy w kulturze do czynienia ze sprzecznymi emocjami, co jest trudniejsze. Rozumiem, że populistyczni politycy nie chcą kultury, bo nie chcą ludziom komplikować życia. Często boją się kultury, bo jest to dla nich niezrozumiała. Zamiłowanie do kultury trzeba zbudować, zacząć od wczesnej edukacji. Jestem bardzo zasmucony, że nie potrafimy się porozumieć. Niemal wszędzie w Europie to było możliwe, a my w kontekście kultury wracamy do okresu łóżek polowych i kultury, która ma się sama bronić bez udziału państwa.

Łóżek polowych w sensie handlowym?
Tak, straganów. To koncepcja z tamtych czasów, że urynkowimy kulturę i sama ozdrowieje.

Czy macie plan na sytuację, gdy wasze działania nie przyniosą dobrego efektu?
Nie, nie mam planu. Poza tym że usiądę i dalej będę pisał scenariusze i robił filmy.

A instytucje międzynarodowe? Odezwała się np. OBWE.
Tak, jest głos OBWE. Można też zaczekać na Komisję Europejską. Przecież ustawa, w której nie jest wpisana kwota (pomocy publicznej dla mediów publicznych – red.) wymagałaby co roku potwierdzenia przez Komisję Europejską. Mam nadzieję, że Europa nie pozwoli na tak absurdalne rozwiązanie.

*Krzysztof Krauze, reżyser, twórca m.in. filmów: „Dług”, „Plac Zbawiciela”, „Mój Nikifor”

Rozmowa była przeprowadzona kilka godzin przed wtorkowym spotkaniem prezydenta z przedstawicielami środowisk twórczych.