O czym warto pamiętać, ekscytując się udziałem rosyjskiego premiera w polskich obchodach 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej? Dowiadując się, że 1 września Władimir Putin, o ile przyjedzie, stanie wobec wystawy ze zdjęciami przypominającymi pakt Ribbentrop-Mołotow i udział Stalina w zniszczeniu Polski.

Reklama

Zacznę od anegdoty. Polski polityk, jeden z tych najważniejszych, opowiadał o swojej wymianie zdań z Putinem. Proszony, jakiś czas temu, o załatwienie sprawy Katynia, rosyjski numer jeden zdziwił się: "Jak to, przecież ci oficerowie zostali schwytani z bronią w ręku na naszej ziemi. Polska delegacja długo musiała mu tłumaczyć, że granice wtedy były inne i kwiat polskiej inteligencji został zamordowany w Rosji, ale wzięty do niewoli jak najbardziej w Polsce".

Putin nie wiedział? Udawał? Obstawiam to drugie, ale to historia znamienna dla jego wizji polsko-rosyjskich obrachunków. Tak samo znamienne są coraz to nowe enuncjacje rosyjskich historyków odnoszących się do najbardziej drażliwych spraw - od paktu Ribbentrop-Mołotow przez Katyń i inne zbrodnie na Polakach po okoliczności zainstalowania w Polsce komunizmu na sowieckich czołgach. Wśród naukowców tamtej strony występuje pełna paleta stanowisk, ale przeważa postawa "urzędowa" traktująca historię jako narzędzie państwowej polityki. Na ile Putin jej sprzyja? Sprzyja jej generalnie rosyjski świat polityki, grożąc karami za "podważanie zasług ZSRR w II wojnie światowej". Lider tego świata jest enigmatyczny w wypowiedziach. Ale bliższa mu jest filozofia obrony, tego co się da z imperialnej tradycji, także tej spod znaku Stalina niż jej podważania.

I dlatego te fotki na wystawie to dobra wiadomość. Choć nie wiemy, czy się Putin przed nimi zatrzyma. I co usłyszy od polskich przywódców: prezydenta Kaczyńskiego i premiera Tuska. I co powie sam. Pewniejsze staje się wszakże, że polskie władze nie wybiorą dyplomacji, skądinąd nasuwającej się jako pokusa podczas takiej oficjałki, ponad historyczną prawdę. Że będą pamiętać, iż to akurat święto powinno być w mniejszym stopniu podporządkowane szukaniu lepszych kontaktów z kimkolwiek - z Niemcami czy Rosją. W większym stopniu - bitwie o pamięć. O pamięć w umysłach Polaków i pamięć obywateli Europy. Nie wygramy tej bitwy, jeśli do niej w ogóle nie przystąpimy.

Dlatego te zdjęcia są ważne, ale jeszcze ważniejsze słowa, które będą towarzyszyć ich prezentacji. Warto, nie ulegając nadmiernym emocjom, mówić swoje. Dlatego tak ważne jest też Muzeum II Wojny Światowej, którego zaczynem ma być ta wystawa na Westerplatte. Jest pomyślane dobrze, jako połączenie szczególnego doświadczenia polskiego z uniwersalnym europejskim. Na początku można było mieć wątpliwości, czy i tego projektu nie zdominuje duch dyplomacji, aby nikogo, broń Boże, nie urazić. Ale wypowiedzi jego twórców pozwalają mieć nadzieję, że tak się nie stanie.

Ale przede wszystkim ono musi po prostu powstać. A obecna ekipa rządowa do budowania muzeów pali się średnio, woląc wypominać sukcesy konkurencji - jak w przypadku Muzeum Powstania Warszawskiego. Tymczasem do tego konkursu ofert akurat stanąć wyjątkowo warto, gdy inne narody prowadzą tak ochoczo własną historyczną politykę. Klucz znajduje się w rękach rządu Donalda Tuska.